Rozmowy
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Musimy stanąć na wysokości zadania

Rozmowa z ks. Tomaszem Dudą, proboszczem parafii św. Mikołaja Biskupa w Krześlinie

Do Hiszpanii zdecydowanie bliżej jest Boliwii niż Polsce. Podbijając Amerykę Płd., Hiszpania i Portugalia narzuciły jej swój język i kulturę. Hiszpanów i Boliwijczyków łączy dzisiaj podobny sposób wyrażania swojej wiary. W ich kościołach nie znajdziemy obrazów, są natomiast figury, i to starannie ubrane, które obowiązkowo wynosi się na procesje, bije im brawo, krzyczy: „Niech żyją!”. Takich punktów styczności jest wiele. Należy też do nich bardzo żywiołowe uczestnictwo w liturgii. Zdecydowanie więcej jest też uśmiechu w kościele. Wypływa to z kultury, ale ma też pewnie związek z klimatem. Fotograf z jednej z moich hiszpańskich parafii na pamiątkę wręczył mi zdjęcie kościoła. „Żeby było ładniej, dokleiłem na niebie chmury” - przyznał. Bo żeby uchwycić w kadrze chmury, musiałby czekać kilka ładnych miesięcy.

Ma Ksiądz za sobą 13 lat spędzonych z dala od Polski – najpierw w Boliwii, potem w Hiszpanii. Jak zrodziła się w życiu Księdza misja pt. „Misje”?

 

Myśl o pracy misjonarza przyszła wraz z myślą o kapłaństwie. Do Centrum Formacji Misyjnej przyjęty zostałem, mając dwa lata kapłańskiego stażu – w Sobolewie i w parafii Podwyższenie Krzyża Świętego w Łukowie. Po trwającym rok przygotowaniu, w tym kursie językowym w Hiszpanii, wyjechałem do Boliwii. Osiem lat na misji w Bulo-Bulo to okres ciężki, a zarazem najpiękniejszy i najbardziej owocny w sensie duchowym. Czuło się tam potrzebę Ewangelii, nadziei, jak też realnej, doraźnej pomocy. Wraz z innymi misjonarzami starałem się nieść je ludziom, głosząc Dobrą Nowinę, budując i później prowadząc dom dla dziewcząt, troszcząc się o potrzeby i edukację dzieci, rodzin. Zostałbym tam do końca życia, gdyby nie względy zdrowotne; niestety tropiki są dla nas, Europejczyków, zabójcze. Nadarzyła się dobra okazja, ponieważ do Bulo-Bulo przyjechał ks. Andrzej Kubalski, tak jak ja pochodzący z parafii Polskowola. Misję, którą przez trzy lata prowadziliśmy wspólnie, zostawiłem więc w dobrych rękach. Po powrocie poprosiłem o „rok szabatowy” z myślą o powrocie do pewnego stanu równowagi i spędziłam go we Francji. Przez kilka tygodni gościłem na zastępstwie w Hiszpanii. Kiedy wikariusz biskupi archidiecezji Saragossa usłyszał, że dosyć nieźle sobie radzę w języku hiszpańskim, zaproponował mi posługę. ...

Monika Lipińska

Pozostało jeszcze 85% treści do przeczytania.

Posiadasz 0 żetonów
Potrzebujesz 1 żeton, aby odblokować ten artykuł