Diecezja
Źródło: AWAW
Źródło: AWAW

Musimy szukać i wymagać!

Po co stawiać młodym wymagania? Aby ich oszlifować i nadać odpowiedni kształt. Człowiek pozbawiony wymagań staje się jak wybujała roślina, która nie ma szans na dojrzewanie i owocowanie.

Zasady są potrzebne zarówno w wychowaniu i edukacji, jak również w wierze. Wielu z nas miało wymagających rodziców, nauczycieli, dziadków czy duszpasterzy. Nieraz narzekaliśmy na ich nieustępliwość, na to, że stawiają trudne warunki albo są zbyt rygorystyczni. Po latach widzimy, że ich nieugięta postawa wyszła nam na dobre. Znamy też wielu, którym nikt nie stawiał wymagań. Kim są dziś? Jak skończyli? Odpowiedzmy sobie sami. Jest też jeszcze druga strona tego medalu. „Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali” - apelował do młodych św. Jan Paweł II. Te słowa padły nie tylko na Westerplatte, ale też na Jasnej Górze. Trzeba osobiście chcieć i umieć stawiać sobie granice, żyć według wartości. Czy potrafimy jeszcze narzucić sobie jakieś zasady? Narzekamy na młodzież, ale jej zachowanie nie bierze się znikąd. Młode pokolenie naśladuje to, co widzi wokół siebie i w czym wzrasta.

Wytykamy młodym lenistwo, brak wiary, oszukaństwa, niemoralność itp., tylko, czy my, dorośli, ciągle chodzimy w aureoli świętości?

 

Coś tu nie gra

Wymagania dotyczą także wiary i życia sakramentalnego. Aby otrzymać konkretny sakrament trzeba pokazać, że naprawdę na nim nam zależy. Wartościowe sprawy nie przychodzą bez wysiłku, na pstryknięcie palców. Każdy sakrament to dar; żeby go otrzymać, najpierw trzeba się odpowiednio przygotować. W przeciwnym wypadku udzielanie tego czy innego sakramentu będzie – mówiąc językiem biblijnym – rzucaniem pereł przed wieprze. Człowiek nieprzygotowany nie tylko nie przyjmie daru, nie zrozumie go, ale wręcz podepcze, a nawet sprofanuje.

My skupimy się na bierzmowaniu. Na temat przygotowań do przyjęcia znamienia Ducha Świętego narosło ostatnio wiele mitów, krzywdzących opinii i nieporozumień.

– Przygotowanie młodych ludzi do przyjęcia sakramentu bierzmowania jest bardzo ciekawym, ale, niestety, czasami traumatycznym doświadczeniem. Ciekawym, ponieważ mam okazję poznać młode pokolenie katolików, ich wiarę i spojrzenie na świat. Trauma zaś wynika z tego, że większa część tych doświadczeń podpowiada, że coś tu mocno nie gra – zauważa ks. Rafał Kornilak, wikariusz parafii Trójcy Świętej w Łosicach.

 

Między młotem a…

– W chwili chrztu św. rodzice i chrzestni obiecali, że przekażą swoim dzieciom wiarę i nauczą ich szacunku do Boga, że pokażą im Dobrego Ojca, Przyjaciela, Przewodnika… Niestety, kiedy spotykam kandydatów do bierzmowania, którzy mają po kilkanaście lat, pytam sam siebie: gdzie to wychowanie? Gdzie wiara? Oczywiście, nie dotyczy to wszystkich, jednak zachowanie większości młodych rodzi we mnie właśnie takie pytania – zaznacza kapłan.

Podkreśla, że pierwszym problemem duszpasterza jest pytanie: ewangelizować czy katechizować? – Odpowiedź jest niby prosta. Najpierw powinna być ewangelizacja, wprowadzenie w relację osobową z Bogiem, a dopiero później wiedza katechizmowa, formułki i tzw. pamięciówka. Jak to jednak zrobić w praktyce? Katecheza szkolna nie sprzyja ewangelizacji ani katechizacji, ponieważ religia jest traktowane w ogromnej większości jako jeszcze jeden przedmiot, tylko taki luźniejszy, na którym nie trzeba się uczyć, a szóstkę można mieć „za ładne oczy” i zrobienie dekoracji w kościele. Jeżeli katecheta zechce „dokręcić śrubę” i wymaga od uczniów nauki, może dziś usłyszeć: „w takim razie wypisuję się z religii”. Do tego dochodzą aktualne problemy związane z lekcjami zdalnymi i wstrzymaniem wielu spotkań formacyjnych w parafii z powodu pandemii – zauważa ks. Rafał.

 

To nie są wymysły!

Czego wymaga się od kandydatów do bierzmowania?

– Podstaw!!! Często problemem bywa powtórzenie katechizmu od I Komunii św. albo pacierza. Bierzmowanie nazywamy „sakramentem dojrzałości chrześcijańskiej”, ale moim zdaniem to nazwa na wyrost. Od 14- czy 15-latka nie można oczekiwać dojrzałości. Nie każdy jest jak Carlo Acutis czy José Sánchez del Río. Wszystko, czego oczekujemy, to raczej „namiastka znaku, że ten człowiek może zechcieć współpracować z Duchem Świętym, by dojrzewać w chrześcijaństwie”. Jako duszpasterze musimy szukać i wymagać jakichkolwiek znaków dobrej woli i zaangażowania w sprawy wiary – wyjaśnia ks. R. Kornilak.

Na stronach wielu parafii czy diecezji można znaleźć listę warunków, które należy spełnić, aby przystąpić do bierzmowania. W spisie możemy napotkać punkty dotyczące znajomości podstaw wiary, znajomości pacierza i najpopularniejszych modlitw oraz wymagania związane z regularnym uczestnictwem w Mszy św. i konkretnych nabożeństwach, a także systematycznym przystępowaniem do spowiedzi.

– W komentarzach wiernych często pojawia się zarzut, że te wszystkie wymagania są zbyt duże i zbyt trudne do spełnienia. Nie zgodzę się z tą opinią. Wymaganie podstawowej wiedzy czy podstaw życia religijnego to nie „wymysły księży”! Należy jednak zastanowić się, czego konkretnie warto wymagać od młodzieży – mówi nasz rozmówca.

 

Smutne obrazki

Sami kandydaci, jak też ich rodzice często nie traktują poważnie tych warunków. Widać, że zbyt często przymykają oko na apele księży. Przykłady można mnożyć. Z jednej strony śmieszą, z drugiej bolą.

Grzesiek był tylko na czterech spotkaniach przygotowujących do bierzmowania. Po ostatnim przyszedł do domu i powiedział, że nie przyjmie tego sakramentu, bo „ksiądz wyrzucił go ze spotkania”. Mama łyknęła wersję synka. Nie zainteresowała się tym, że Grzesiek ciągle przeszkadzał na spotkaniach. Kiedy usłyszał od księdza krótkie: „Nie trzymam cię tu na siłę. Jeśli chcesz, możesz wyjść”, opuścił grupę, urażony tym, że ksiądz zwrócił mu uwagę. Kilka lat później brał ślub i musiał prosić proboszcza o indywidualne przygotowanie do bierzmowania.

Anka po bierzmowaniu śmiertelnie obraziła się na księdza i Kościół, bo według jej opinii kazano im zbyt często chodzić na Msze i nabożeństwa. W ramach buntu przez kilka następnych lat nie przestąpiła progu parafialnej świątyni. Wierząca mama (?) stanęła jednak po stronie „poszkodowanej córki”, którą „zmuszano” do chodzenia do kościoła.

Ostatni obrazek. Kończy się niedzielna Suma, po której w kościele ma odbyć się spotkanie dla kandydatów. Około 90 proc. z nich przychodzi pod kościół na zakończenie Mszy. Wchodzą do świątyni i bez mrugnięcia okiem podsuwają wikariuszowi indeksy. Po co ich bierzmować, skoro nie wiedzą, że nieobecność na niedzielnej Eucharystii jest poważnym grzechem? To kpina z Boga.

 

Sercem daleko

A co ze słynnymi indeksami? Do dziś pamiętam, jak pewien duchowny nazwał kandydatów „łowcami kapłańskich autografów”.

– Moim zdaniem indeksy nie mają sensu. Jeżeli ktoś autentycznie angażuje się w sprawy wiary, to nie potrzebuje „bata”, aby spełniać jakieś praktyki i wykazywać się. Z kolei osoba, której sprawy wiary są obojętne, prawdopodobnie spełni wymagane minimum, odhaczy nabożeństwa i spowiedzi, ale „sercem będzie daleko”. Wpis w indeksie nic nie znaczy. Ktoś zapyta mnie teraz: Co proponujesz w zamian? I tutaj bezradnie rozkładam ręce bo… nie wiem. Boję się, że jako duszpasterz jestem bezradny w przypadku osób, które życia wiary nie wyniosły z domu rodzinnego. Nie wydadzą owoców wszelkie akcje i działania ze strony duszpasterza, gdy w młodym człowieku brakuje zainteresowania wiarą i głodu Boga. Taki problem nie istnieje raczej wśród młodzieży pochodzącej z „wierzących i praktykujących” domów – zauważa ks. Rafał.

 

Trzeba modlitwy

Jakie wnioski płyną z tych rozważań?

– Rodzina jest najważniejszym miejscem ewangelizacji i rozwoju wiary! Ksiądz i katecheta dają raczej „ostatnie szlify”. Nie chcę jednak, by moja wypowiedź pozostawiła kogoś w przekonaniu, że „jest źle i nic nie da się zrobić”. To nieprawda. Z pomocą łaski Pana Boga wszystko jest możliwe. Jako kapłan mam robić wszystko, co się da, a resztę zostawić Bogu – podsumowuje ks. Rafał.

Jak to zrobić? Jeden z wikariuszy mojej parafii przyszedł kiedyś na spotkanie wspólnoty, do której należę, i powiedział: „Ludzie, trzeba modlitwy. Dużo modlitwy. Spotkałem się z grupą, którą mam przygotować do bierzmowania”. Potem z kieszeni kurtki wyciągnął woreczek z karteczkami, na których były wypisane imiona. Kazał losować. Prosił choć o jedną „zdrowaśkę” za wylosowanego delikwenta i o westchnienie za siebie, aby miał światło potrzebne do prowadzenia powierzonych sobie młodych gniewnych. Doprowadził ich do celu. Zostali bierzmowani, ale nie było łatwo. Pamiętam jak mówił: rodzice chcą, aby dzieci dobrze się uczyły, chodziły na dodatkowe zajęcia, żeby się rozwijały. Bardzo dobrze! Tylko czemu równie mocno nie zależy im na wierze swoich dzieci?

Agnieszka Wawryniuk