Komentarze
Źródło: ARCH.
Źródło: ARCH.

My powinniśmy z sobą łączyć się i znosić!

Zapewne słowa tytułu znają już tylko wykształceni w starym systemie szkolnictwa. Kasowanie lektur w ramach „dostosowywania” nauczania do „wymogów czasu” spowodowało nie tylko straszliwą pustkę w odbiorze świata przez młodych ludzi, którzy zazwyczaj hołdują już tylko zasadzie: „Byle do weekendu!”, lecz pociągnęło za sobą także ogromną zapaść intelektualną, która objawia się przede wszystkim epidemią alergii na słowo pisane.

Książki, choć dostępne w wielu księgarniach i bibliotekach, są jednak traktowane jak przedmioty magiczne, których dotykania wystrzegać się należy. Tymczasem użyty w tytule fragment pochodzi z jednej ze scen III części „Dziadów” Adama Mickiewicza, opisującej salon warszawski za czasów rozbiorów. Jest to scena – zapewne w zamyśle autora symboliczna – to jednak dość realistycznie pokazująca motywacje działania poszczególnych osób mieniących się sumieniem narodu. Jednak nie o sprawach państwowych chcę dzisiaj pisać, choć i tych jest nie mało, a poziom idiotyzacji polskiego życia publicznego osiąga kolejne rekordy. A jednak o czymś innym. Jak przystało na okolice wielkich świąt religijnych, mieliśmy spektakl pt. „Zdrada w Watykanie”. Otóż okazało się, iż kamerdyner papieski, zapewne dla korzyści materialnych, wynosił osobistą korespondencję Ojca Świętego, w tym poufne listy, i sprzedawał je mediom. Oczywiście cała sprawa zatrzymania owego człowieka przez watykańskie służby porządkowe została już dokładnie opisana przez prasę, z głośnym lamentem i żalem. Ja osobiście nie przywiązywałbym do tego zbyt wielkiej wagi. Jedyne, na co moim zdaniem należy się użalać, to niedostatki w zabezpieczeniu osoby papieża, bo jeśli można splądrować jego biurko, co stoi na przeszkodzie, by dokonać zamachu na jego życie? A jednak media i część hierarchii kościelnej poszła w swoich rozważaniach w zupełnie innym kierunku.

Mea culpa?!?

Na kanwie ujawnienia poufnej dokumentacji i poczty papieskiej, a także w kontekście zatrzymania pracownika (kamerdyner nie jest najbliższym współpracownikiem papieża, ale pracownikiem wynajmowanym za pieniądze do obsługi Ojca Świętego w jego codziennych czynnościach – dziwne, że komentatorzy tego faktu nie zauważyli), wielu, a pośród nich emerytowany kardynał C. Martini, zażądali aktu publicznej ekspiacji za… grzech zgorszenia, jaki (według nich) popełnił Kościół. Pytanie tylko, co owym grzechem miało by być? Czy fakt, że wśród pracowników państwa watykańskiego znalazła się szuja, która za pieniądze wydała swojego pracodawcę? A może fakt, iż Kościół posiada coś takiego, jak poufna korespondencja? Przyznam się, że nie do końca rozumiem istotę winy Kościoła w tym względzie. Ale przecież nie od dzisiaj wiadomo, że kard. Martini był jednym z liczących się kandydatów do następstwa na Tronie Piotrowym po bł. Janie Pawle II, a dopiero nie widząc możliwości uzyskania zgody elektorów, przekazał swoje głosy na Josepha Ratzingera. Czy więc atakowanie dzisiejszego papieża może być punktem w jakichś planach byłego papabile? Wątpię. Myślę, iż wypowiedź kardynała ma jednak pewne drugie dno, a mianowicie przestrzeżenie przed pychą, która rozbija wspólnotę uczniów Chrystusa.

„Możesz ją w pychę wzdąć, a potem w hańbę pchnąć”

Bo zastanówmy się chwilę nad zagadnieniem, po cóż ów nieszczęsny pokojowiec wynosił ową korespondencję. Można oczywiście powiedzieć, że celem jego działania był chęć zysku, a więc myślenie przede wszystkim o sobie i własnej korzyści. Już to wskazuje na egoistyczne podejście do spraw eklezjalnych. Ale można oczywiście snuć inne domniemania. Otóż nie bez kozery prasa grzmiała, że działanie owego kamerdynera było wyrazem jego… troski o dobro Kościoła. Troski rozumianej subiektywnie. Któż bowiem z nas nie posiada dzisiaj rozlicznych sposobów, które (w jego mniemaniu) mogą uzdrowić wielkie bolączki społeczne i ekonomiczne. Problem w tym, że nauczyliśmy się promować je na siłę i za wszelką cenę. To myślenie jest również obecne we współczesnym Kościele, co nie znaczy, że jest znamieniem tylko naszych czasów. W swojej konstrukcji jest ono niestety kwintesencją pychy, która każe zapatrzeć się nam we własne koncepcje i rozwiązania. Dla nikogo nie jest dzisiaj jakimś zdziwieniem, że niektórzy ludzie wierzący, i to na stanowiskach, potrafią jednoczyć się z wrogami Kościoła dla doraźnych korzyści lub by przeforsować swoje racje. Właśnie – swoje. Obserwujemy pętanie się po tych czy tamtych salonach, spoglądanie w stronę mediów i czekanie jak kania dżdżu na wywiadzik z tym czy innym periodykiem. Najbardziej jaskrawym przykładem może być ostatnie działanie kard. Schoenborna, który sprzymierzył się z aktywnym homoseksualistą przeciw księdzu pracującemu w jego diecezji, który chciał postąpić w rzeczonej sprawie zgodnie z nauczaniem Kościoła. No cóż, strach przed atakami prasy spowodował, że doraźna korzyść zwyciężyła nad wiernością doktrynie moralnej. Ale właśnie to pokazuje jak w soczewce ów grzech pychy, który rozbija Kościół. Doraźny zysk jednego człowieka występuje przeciw wspólnocie, która jest Mistycznym Ciałem Chrystusa. Za to jak najbardziej należy przepraszać świat.

Lud zjednoczony jednością Ojca i Syna, i Ducha Świętego

Każde smutne wydarzenie w dziejach Kościoła należy odczytywać nie tylko w kategoriach klęski. Syn Boży przez swoje Misterium Męki, Śmierci i Zmartwychwstania ukazał wyraźnie, że tam, gdzie rozlał się grzech, jeszcze obficiej rozlała się łaska. Historia wspólnoty Jego uczniów pokazuje, że z rozlicznych zawirowań Kościół mógł wyjść obronną ręką. Istotą bowiem jego jedności nie są ludzkie kalkulacje i poczynania, ale działanie Ducha Świętego, który wprowadza ochrzczonych w jedność życia Bożego. Trzeba tylko zwrócić się do źródła. Pośród tego świata zapomnieliśmy chyba, że nie akcja, ale kontemplacja źródła jest siłą naszą i obroną. Zamiast więc drzeć szaty na sobie, poszukiwać sposobów zaistnienia w świecie czy też roztrząsać sprawy drugorzędne, należy nam w ślad za św. Piotrem stanąć oko w oko ze Zbawicielem i pozwolić Mu, by się nas zapytał: „Czy miłujesz Mnie więcej niż ci?” Czy miłujesz Mnie w Moim Kościele?

Ks. Jacek Świątek