Komentarze
Mydlenie oczu

Mydlenie oczu

W polityce - w przeciwieństwie do przyrody - nic nie dzieje się samo.

Jako człowiek, który niewątpliwie ma już na tym świecie z górki, nie przypominam sobie, by na przykład kiedykolwiek listy wyborcze ułożyły się, ot tak, same z siebie. Przed każdymi wyborami w zaciszu politycznych gabinetów toczy się dyskretna, ale zarazem bratobójcza gra, podczas której partyjna wierchuszka przypisuje numery startowe do poszczególnych nazwisk.

Ów element politycznej układanki od zawsze budzi wiele kontrowersji. Co więcej, niewłaściwie przeprowadzony może doprowadzić do poważnego podtopienia partii na scenie politycznej. Jego nieodłącznym skutkiem ubocznym są także wewnętrzne podziały. Nie inaczej jest i tym razem, kiedy znamy już nazwiska osób, którym partyjni liderzy dali zielone światło w wyścigu do złotej brukselskiej klatki. Najwięcej kontrowersji wśród różnych wewnątrzpartyjnych odłamów oraz twardych elektoratów budzi część działaczy w nagrodę usadowionych na tzw. miejscach biorących, czyli gwarantujących niemalże pewne zwycięstwo. A jak wiadomo, objęcie mandatu w europarlamencie oprócz dobrych dochodów zapewnia prestiż, możliwości dania zarobienia znajomym i – co chyba w przypadku przynajmniej kilku kandydatów najważniejsze – upragniony immunitet.

Po podmiance, jaka dokonała się 15 października ubiegłego roku na szczytach rodzimej władzy, wiele rzeczy stało się łatwymi do przewidzenia. Starzy partyjni wyjadacze uśmiechali się pod nosem, gdy żółtodziób Szymon Hołownia w debiutanckim przemówieniu, tuż po objęciu stanowiska „rotacyjnego marszałka”, opowiadał o nowych standardach. Jeszcze większy ubaw mieli ci, którzy słuchając 13 grudnia exposé premiera Tuska, dowiedzieli się, że w kraju zostanie przywrócona praworządność, obywatele nie będą dzieleni na lepszych i gorszych, media zostaną odpolitycznione, nowa władza posprząta Polskę po PiS-ie, a w okrojonych do minimum ministerstwach zasiądą najlepsi z najlepszych.

Minęło niespełna pięć miesięcy i oto najlepsi z najlepszych po „wprowadzeniu nowych standardów i przywróceniu praworządności” zaczynają się ewakuować z kraju. Najgłośniejszym przypadkiem jest minister od kultury i dziedzictwa narodowego Bartłomiej Sienkiewicz. Ten sam, który jeszcze 15 marca mówił, że Parlament Europejski to „cmentarzysko politycznych słoni, na które się nie wybiera”. Przeszło miesiąc później prawnukowi noblisty wyrosła trąba, i uznał, że jednak woli być starym słoniem niż identyfikować się z którąś z 56 płci uporczywie promowanych przez część obecnej władzy.

Analizując sprawę na spokojnie, trzeba przyznać, że minister wie, co robi. Dla niego jest to dosłownie życiowa decyzja, dzięki której będzie mógł uniknąć choćby kar za działania mające na celu „odpolitycznienie mediów publicznych”. Poza tym pan pułkownik Sienkiewicz traktuje Polskę jako kraj peryferyjny i dlatego nie zamierza marnować sobie tutaj życia. „W naszym interesie jest rezygnacja ze snów o podmiotowości. Tylko wówczas w spokoju będziemy mogli korzystać z dobrodziejstw naszego peryferyjnego położenia. Jesteśmy wewnętrzną gospodarką Niemiec, wywijanie szabelką to samobójstwo” – mówił w jednym z wywiadów kandydat na europosła.

Miejmy nadzieję, że rodacy idący po raz kolejny w tym roku do urn nie odbiorą sobie nadziei. Dotychczas bowiem, oczekując diametralnych zmian, głosowali za tymi, którzy skutecznie mydlili im oczy. Dziś już chyba najwyższy czas zdjąć różowe okulary i nie pozwolić, by immunitety były w zasięgu kolejnych zdrajców i przestępców…

Leszek Sawicki