Myślenie ma przyszłość
Konferencja goni konferencję, a „leśne dziadki” - bo tak media określiły pokaźną liczbę mędrców zasiedlających stół prezydialny okraszony biało-czerwonymi barwami, ziewających podczas spotkań z dziennikarzami i nie za bardzo chyba kumających, o co w tym wszystkim chodzi - rozkładają bezradnie ręce.
System padł, bo za mało czasu było na testy, bo zabrakło chętnych, którzy podjęliby się tak wielkiego przedsięwzięcia, bo byli młodzi i niedoświadczeni. Ale kasę wzięli. Niemałą. Głosy zapewne wkrótce zostaną policzone – jeśli nie zrobią tego komputery, pozostaje jeszcze droga „na piechotę”, czyli liczydła i kalkulatory. Ale jest problem ważniejszy. Oto okazuje się, że aby zdestabilizować państwo, naprawdę nie trzeba wiele. Wystarczy wadliwy system informatyczny, wirus, który „zamiesza” w bazach danych czy „ruskie serwery”, co to policzą głosy po swojemu. I wszystko się koncertowo sypnie. Nieprzypadkowo jakiś czas temu amerykański Departament Obrony zdefiniował nowy rodzaj wojny: wojnę hybrydową. Jest to „preferowanie niebezpośrednich i asymetrycznych metod, które mogą łączyć w sobie cały zestaw możliwości, zarówno wojskowych, jak i innego typu, a mających na celu doprowadzenie do erozji siły przeciwnika, jego wpływów i woli”. Upraszczając: chodzi o wojnę konwencjonalną (czołgi, samoloty, żołnierze) plus oddziaływanie na przeciwnika poprzez nowoczesne technologie, czyli internet, programy komputerowe, ingerencję w sieci informatyczne i bazy danych, wpływ na przepływ informacji np. poprzez kontrolowanych przez siebie ludzi. Chaos, jaki w wyniku powyższych działań zapanuje, w poważny sposób zdestabilizuje kraj, w najlepszym przypadku da przeciwnikowi czas na militarny podbój. Patrząc na problem z drugiej strony: widać, jak wielka władza spoczywa w rękach ludzi dysponujących systemami cybernetycznymi, mediami elektronicznymi – jak łatwo jest wpływać na rzeczywistość, kreować fakty i opinie, dysponując odpowiednim zapleczem medialnym.
Mądrzy ludzie mówią: dziś nie trzeba wojny. Wystarczy odciąć prąd, wodę, zabrać telefony komórkowe, komputery i sami się nawzajem pozabijamy. Dużo w tym racji. Z roku na rok rośnie nasze uzależnienie od energii elektrycznej (na prąd jest już prawie wszystko!), a dla większości populacji (zwłaszcza jej młodszej części) dzień bez komórki to porażka i źródło niewyobrażalnego cierpienia. Bankowość elektroniczna stała się normą. Dziś już nawet samochód nie ruszy, jeżeli jego komputer pokładowy nie wyśle odpowiednich sygnałów do poszczególnych systemów. Zrobiliśmy się wygodni. Jednym z najważniejszych przedmiotów w wielu domach jest pilot do telewizora (ewentualnie koszyk z pilotami do całego zestawu urządzeń). Lubimy gotowe, przetrawione papki. Problem w tym, że pod szukanie komfortu w życiu podciągamy także zwolnienie z logicznego myślenia.
Czy kiedyś to wszystko się sypnie? Być może. Co wtedy będzie z nami? Ano nie wiem.
Może po prostu trzeba mniej ufać komputerom i ich wyliczeniom, nie powierzać losów kraju administratorom serwerów ulokowanych „nie-wiadomo-gdzie”, nie stronić od wysiłku intelektualnego. Patrzeć rządzącym na ręce i niedowierzać maszynom. Wybierać ludzi, którym można ufać. I czasem pochować głęboko piloty do telewizorów, bez żalu rozstać się z telefonem, komputerem i spędzić czas w gronie najbliższych, spoglądając sobie głęboko w oczy.
Ks. Paweł Siedlanowski