Komentarze
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Na miarę Homera?

Ulicami stolicy Hiszpanii przeszedł marsz osób, które żądały od władz natychmiastowego wywiązania się z zobowiązań dotyczących przyjmowania „uchodźców”.

Piszę wyraźnie w cudzysłowie, ponieważ ratyfikowana przez Polskę konwencja dotycząca statusu uchodźców z 1951 r. (dla niewierzących podaję namiary: Dz.U. 1991 nr 119 poz. 515) uznaje za uchodźcę człowieka, który przebywa poza krajem swego pochodzenia i posiada uzasadnioną obawę przed prześladowaniem w tym kraju ze względu na rasę, religię, narodowość, poglądy polityczne lub przynależność do określonej grupy społecznej.

Nie sposób zaiste zrozumieć, jakie prześladowania mogą spotkać np. muzułmanów w muzułmańskim kraju ze strony muzułmańskich terrorystów. A przecież gros tych, którzy za wszelką cenę próbują przekroczyć granice UE, stanowią właśnie muzułmanie uciekający z muzułmańskich krajów. Dlatego należy ich przestać nazywać uchodźcami, lecz stosować do nich właściwe określenie – imigranci, ponieważ jedynym ich celem jest poszukiwanie polepszenia własnej sytuacji życiowej przez dotarcie do (w ich mniemaniu) Eldorado, gdzie bez pracy i wysiłku będzie można zażywać rozkoszy, jak w raju u Allacha.

Pomijam w tym względzie przenikanie członków terrorystycznych ugrupowań, bo o tym, że każda fala imigrantów jest nimi nasiąknięta, jak dobrze naszpikowana czosnkiem karkówka, wie każde dziecko. Cóż zatem kieruje ludźmi, którzy wychodzą na ulicę, by żądać od władz swojego kraju przyjęcia ludzi, którzy potencjalnie mogą zasilić grupy przestępcze? Wskazywanie na głupio lewicowe poglądy jest raczej niezbyt mądre, ponieważ znaczna liczba osób o lewicowych poglądach potrafi wstrzymać się z ideologią na progu zdrowego rozsądku. A może łzawo wykazywana litość, która potrafi pochylić się nad każdym zdeptanym kwiatkiem, rozjechaną gąsieniczką lub parą homoseksualną, której cukiernik odmówił wypieku tortu „weselnego”, byle tylko nie zauważyć własnego rodaka lub zwyczajnego człowieka o innych poglądach? Też nie. W końcu przaśna rzeczywistość każdego dopadnie. Pozostaje tylko jedno – otumanienie lub plemienne zacietrzewienie ideologiczne.

 

Lud pijany wspina się na mury

Warto w tym miejscu przypomnieć sobie casus Troi. Być może ten jeden z najstarszych poematów naszego kręgu kulturowego jest dzisiaj jak najbardziej na miejscu, ponieważ już tak jakoś jest, że początek styka się z końcem (także cywilizacji). Upadek Ilionu polegał właśnie na tym, że zaślepiony łatwym zwycięstwem nad wrogiem lud, pomimo wieszczeń Kasandry i Laokoona, rozebrał jedyną obronę – mury, by wwieść do własnego domu drewnianego konia wypchanego po czubek głowy i ogona tym, co stanowić miało zagładę grodu. Wystarczyło tylko logiczne pomyśleć: z czegóż mieliby zbudować tego konia Achajowie, jeśli mieli zamiar odpłynąć na własnych drewnianych łodziach do swoich pieleszy? Ale w amoku argumenty logiczne nie są w stanie przełamać potrzeby poczucia taniego zwycięstwa.

W przypadku imigrantów również mamy do czynienia z podobną sytuacją. Nawet fakt, że można sprawdzić tylko niecałe 10% przybywających do Europy imigrantów, nie jest w stanie zmienić nastawienia tych, którzy za jedyną instancję mądrości mają media, których redaktorzy nawet o zasadach ortografii i gramatyki mają słabe pojęcie. Albo też na tyle utożsamili się z własnymi przywódcami partyjnymi, że każdą sprawę traktują w kategoriach: nasi – nie nasi.

 

Pomyślcie o własnej słabości

Problem w tym, że nikt z nas jakoś nie słyszał o Agendzie 2030. Jest to dokument ONZ, który stawia sobie za cel przebudowę świata w stronę, jak to określa jego preambuła, równego, sprawiedliwego i pokojowego dobrobytu. Zbieżność jednak tegoż dokumentu z ideologią chociażby Komisji Trójstronnej i Fundacji Rockefellera wskazuje, iż zasadniczym celem jest utworzenie nowego ładu światowego, w którym – zaczynając chociażby od teorii ochrony środowiska – będzie można wprowadzić przygotowaną przez elity wersję utopii. Docelowo oznacza to możliwość centralnego planowania i ścisłego regulowania praktycznie wszystkiego, co robimy. Nam będzie się mówić, że to konieczne, by „uratować naszą planetę”.

Zastanawiająca jest w tym przypadku zbieżność daty uchwalenia owego dokumentu i pierwszej fali imigrantów w Europie. Nikt dzisiaj nie wspomina chociażby o przygotowanym przez Fundację Rockefellera planie tzw. europejskich elastycznych miast (Resilient Cities), w których przygotowano by możliwość szybkiego przejęcia władzy w przypadku tzw. buntu mas, czyli nagłego wybuchu niezadowolenia społecznego z powodu polityki prowadzonej przez potulną decydentom władzę. Można pomyśleć, że jest to bajdurzenie opanowanego przez teorię spiskową nawiedzonego oszołoma. Nie jestem tego taki pewien. Jeśli zwróci się uwagę chociażby na szaleńczy atak UE na kraje Czworokąta Wyszehradzkiego czy też nagłe pojawienie się nowej Partii Instytucjonalnej we Francji (tak nazywam partię Macrona), a ponadto destabilizowanie przez Komisję Europejską wszelkich inicjatyw mających na celu wzmocnienie poziomych struktur pomiędzy krajami członkowskimi, można odnieść wrażenie, że coś jest jednak na rzeczy. Oczywiście, wystąpienia naszej rodzimej opozycji w kwestii imigrantów i przeciwko dzisiejszej władzy mogą – i powinny być – traktowane jak histeryczne wspomnienia o tym, co było. Nie można jednak nie zauważyć, że używają oni języka elit europejskich, które każde wystąpienie przeciw omnipotencji UE określają mianem faszystowskiego, rasistowskiego, homofobicznego i antysemickiego; niezależnie, czy dotyczy ono krewetek, czy też spraw ogólniejszej natury.

 

Straszne święto, co poprzedza zgon

Może jednak ktoś zapytać, co obie sprawy mają ze sobą wspólnego? Zapewne na pierwszy rzut oka nie widać zbieżności. Ale pomyślcie, Państwo, tylko nad pewną możliwością. Wprowadzenie elementu destabilizującego sytuację w danym kraju, i to na masową skalę, podnosi tylko poziom niezadowolenia społecznego. Cóż zatem stać będzie na przeszkodzie, by w imię ochrony porządku publicznego wprowadzić następnie (oczywiście, w jak najlepszych zamiarach) element dyscyplinujący obywateli poprzez metody policyjne i wojskowe? Strach przed zagrożeniem pozwoli na akceptację tych „niedogodności”. A tym, co najbardziej ucierpi wówczas, będzie nasza wolność. Sen o kontrolowanym społeczeństwie ziści się na naszych oczach. Tylko, że to już nie będzie cywilizacja europejska.

Ks. Jacek Świątek