Na nową drogę życia
Słowo się zmaterializowało i Latowicz po 600 latach przerwy na mapę jako miasto powrócił. I ja swoją ścieżynkę niegdyś tu wytuptałam. A i nawet mi się prawie straumatyzowć przyszło. Trochę już lat temu przejeżdżaliśmy przez Latowicz od strony Mińska. Przed Rozstankami lizak policjanta nakazał nam się zatrzymać. Po czym i lizak, i policjant beztrosko się oddalili na drugą stronę szosy, a w naszym samochodzie nastąpiła burza mózgów. Czemu samochody przed nami też są zatrzymane i w odstępach sporych między sobą stoją? Czemu do prawie każdego policjant jest przypisany? Z minuty na minutę niepewność w nas narasta. I zniecierpliwienie.
A we mnie to i pewność nawet. Co prawda najlepszy z mężów za nic się nie chce przyznać do złamania choćby jednego przepisu, ale ja swoje wiem. Tak całkiem za nic to na pewno nas tu nie trzymają. To już zamiast tak stać w bezczynnej niepewności, udam się na tę drugą stronę po informację jakąś. Ale najlepszy strofuje, żeby wilka z lasu bez potrzeby może nie wywoływać. Znaczy – coś mu sumienie podgryza. No to dalej siedzimy. Teraz już bez słów, bo każde nieopatrzne może się granatem okazać. Po pół godzinie najlepszy zasypia (więc może rzeczywiście nie ma nic na sumieniu – albo nie wie, że ma), a ja się wydobywam z auta i – go! – bohatersko w stronę policjanta. Ale bezwzględny funkcjonariusz nie tylko do słowa, ale nawet na drugą stronę szosy dojść nie pozwala, i przy pomocy wspomnianego wcześniej lizaka powrót na przyznane miejsce nakazuje. No to wracam posłusznie, i już mniej bohatersko, bo wygląda na to, że sprawa dużo poważniejsza, niż mi się wydawało, jest. Cyniczny uśmieszek niby śpiącego jeszcze potęguje moją nerwację, a wybuch powoduje jego pytanie, jak mi poszło. Kolejne ponad pół godziny upływa nam na nieudolnym powstrzymywaniu emocji, a kiedy już i to się nie udaje, nieruchomy policjant odzyskuje władzę w nogach i rusza w naszym kierunku. – No to się doigrałaś – prorokuje najlepszy, ale jakby i sam się obawiał czegoś. Więc choć policjant wskazuje chorągiewką, że już można jechać, to jakoś mu nie wierzymy. Bo jak to tak, po co nas tu tyle czasu trzymał? Przynagleni klaksonem z tyłu – ruszamy. Sprawa się wyjaśnia za zakrętem. Kto zgadł? No oczywiście. Po lewej stronie wyrasta dom wójta Kozioła, kamery, bieganina jakaś, i wszystko jasne jest – „Ranczo” tu produkują. Najlepszy z ulgą oddycha, ja się w złość wkręcam, bo mogli chociaż powiedzieć.
W żadnym jednak stopniu incydent ów nie podkopał mojej ku Latowiczowi sympatii. A status miasta mu się należy i tyle. Kto by w to nie chciał wierzyć, niech świadomych zapyta albo przynajmniej do Wikipedii zerknie.
Zatem – dobrego miastowania, Latowiczu!
Anna Wolańska