Komentarze
Na równych prawach?

Na równych prawach?

Nacisnęła spust migawki w aparacie fotograficznym i zrobiła sobie selfie. Potrzeba było rozprawy sądowej, aby stwierdzić, że autorka zdjęć, czyli... indonezyjska małpka, nie ma do nich żadnych praw. Decyzja nie spodobała się organizacji walczącej o prawa zwierząt, która zgłosiła roszczenia w imieniu „fotografki”.

Początek tej historii sięga 2011 r., kiedy to brytyjski fotograf robił w Indonezji zdjęcia makakom czubatym. W pewnym momencie jedna z małp zabrała mu aparat i zaczęła fotografować wszystko dookoła, w tym samą siebie. Zrobiła setki zdjęć, a najlepiej wyszły jej dwa autoportrety - wtedy jeszcze nie wiedziano, że to selfie. Zdjęcia znalazły się w internecie, m.in. w zbiorach Wikipedii.

Problem pojawił się, kiedy brytyjski fotograf chciał, aby zostały one podpisane jego nazwiskiem. I tu dopiero doszło do absurdalnej sytuacji, bo owszem zdjęcia zostały zrobione aparatem Brytyjczyka, ale ich autorem w świetle prawa nie jest on, tylko… małpa. I tylko ona może zgłaszać jakiekolwiek roszczenia. Na nic zdały się tłumaczenia, że to do fotografa należał wykorzystany przez makaka aparat, to on go uruchomił i przygotował do pracy. Bez niego małpa nie zrobiłaby nic. Swoją drogą szkoda, że Brytyjczyk od razu nie podpisał, że to jego zdjęcia – wtedy to… małpa musiałaby wytoczyć mu proces.

Amerykański sąd zgodził się z tym, że prawa autorskie nie mogą być stosowane względem małpy. Wtedy do akcji wkroczyła jak zwykle czujna PETA, czyli organizacja walcząca o prawa zwierząt, jak się okazuje, nawet… autorskie. Zwróciła się do sądu o potwierdzenie, że Naruto – tak ma na imię sławny makak – jest autorem i właścicielem spornych fotografii. Postulowała, by wszystkie zyski związane z eksploatacją zdjęć były przekazywane Naruto i makakom z indonezyjskiego rezerwatu. Sąd nie zgodził się na rozszerzenie praw autorskich na zwierzęta. Fotograf jednak „zmiękł” i zgodził się wpłacić 25% z pieniędzy, jakie zarobi w przyszłości na zdjęciach, na rzecz organizacji.

Obrońcy praw zwierząt znani są ze swoich spektakularnych, ale często absurdalnych akcji. Rokrocznie przed świętami Bożego Narodzenia przypominają o straszliwym losie karpi. „Karpie podobnie jak ssaki i ryby odczuwają ból, strach i stres. Gdyby miały głos, ich krzyk nie dałby nam przejść obok nich obojętnie” – napisała swego czasu na swoim facebookowym profilu jedna z polskich aktorek, o ironio, chętnie uczestnicząca w manifestacjach zwolenników aborcji. W ubiegłym roku można było usłyszeć o aktywistach walczących o prawa zwierząt, którzy odkupili od jednej z restauracji na Florydzie homara, by go uwolnić. Niestety ich akcja ratunkowa doprowadziła do śmierci zwierzęcia podczas transportu. Jak później żartowano w internecie: „Larry (tak nazywał się ów homar) przeżył Wietnam, II wojnę światową i rewolucję feministyczną – nie przeżył spotkania z obrońcami praw zwierząt”. To i tak jeszcze nic. Ostatnio PETA zrównała praktyki hodowlane bydła z… wykorzystaniem seksualnym kobiet. Zdaniem organizacji walczącej o prawa zwierząt sztuczne zapładnianie samic krów, świń, indyków „pod przymusem i mimowolnie narusza ich seksualność”, a to oznacza, że zwierzęta te są regularnie… gwałcone. Pozostaje tylko czekać, aż „wrażliwi na cierpienia zwierząt” uznają fakt dojenia krowy za molestowanie seksualne.

Zwierzęta, wiadomo, trzeba traktować po ludzku – nie wolno się nad nimi znęcać. Jednak działania prowadzące do zacierania się w świadomości społecznej różnic między ludźmi a zwierzętami to bardzo niebezpieczne zjawisko.

Kinga Ochnio