Na swojego szczekasz?!?
Gdy biedna kobieta wykonuje to polecenie, jej mąż z nieukrywaną satysfakcją w głosie rzuca pytanie będące podstawą do egzekwowania „władzy mężowskiej”: – Na swojego szczekasz? Ten dowcip przypomniał mi się, gdy obecnie w wypowiedziach polityków wszelkiej poza-PiS-owskiej maści epatowani jesteśmy analizami „nawrócenia” Jarosława Kaczyńskiego oraz rzuconym przez niego hasłem zakończenia wojny polsko – polskiej. Jak pisałem w jednym z wcześniejszych felietonów, problem dogadywania się pomiędzy ludźmi nie jest kwestią używania tych samych słów, ale przypisywania im tego samego znaczenia. Tymczasem właśnie w dziedzinie słynnego już „pojednania polsko – polskiego” mamy całkowitą kołomyję. A w mętnej wodzie diabeł ryby łowi.
Czy aby na pewno „Error”?
Nazywanie kandydata na/pełniącego obowiązki prezydenta Bronisława Komorowskiego „Error” wydaje mi się zbyt proste. Owszem, każdemu zdarzają się pomyłki, ale w tym przypadku jest ich cokolwiek za dużo. Nie można przecież jego sztabowców uważać za bandę przygłupów. Zamiłowanie do pijaru ze strony PO jest zbyt wielkie, aby wpadki na poziomie kaszalotów czy przyjemności wizytowania terenów powodziowych uznać jako przypadkowe. Raczej uważać je należy za jedną z faz pewnego planu, sprawnie przeprowadzanego przez sztab. Jest to gra nastawiona na ukazanie Komorowskiego jako fajnego, swojskiego człowieka. W końcu każdy z nas w codziennym życiu wiele razy się mylił, wypowiadał słowa, których potem żałował, a przynajmniej się wstydził. Taką konstatację uczyniłem po obejrzeniu wystąpienia marszałka Sejmu na pielgrzymce sołtysów do Lichenia. Swoją drogą, była to pierwsza pielgrzymka, na jakiej Komorowskiego w ogóle widziałem. Barwny opis wędkarskich przejażdżek z sołtysem z Bud Ruskich miał ten właśnie cel. W końcu każdy facet uznaje za kumpla wędkarza, bo to swój chłop. Potem dopiero dowiedzieliśmy się, że właściwie marszałek nie łowił, tylko wiosłował, a łowił sołtys, ale też nie na wędkę, bo zakładając sieci. Dobrze, że na dzierżawionym przez siebie stawie. Wytwarzanie takiego obrazu swojskiego kandydata jest nie tylko domeną Komorowskiego. W te buty wchodzą również w tej kampanii np. Andrzej Lepper, Grzegorz Napieralski i Jarosław Kaczyński. W przypadku Komorowskiego jednak jest to obraz nowy, a zatem można również stwierdzić, że sztuczny, bo wytworzony na potrzeby kampanii. W odróżnieniu chyba od innych kandydatów, pijarowcy Komorowskiego zdiagnozowali dokładnie zachowania społeczeństwa po katastrofie smoleńskiej, a szczególnie dominujący obraz śp. Lecha Kaczyńskiego, przedstawianego wówczas jako dobrego męża, kochającego ojca, człowieka nie zapominającego skąd się wywodzi, sympatycznego w codziennych kontaktach z sąsiadami. Mając w pamięci oddziaływanie tego obrazu, zakasali rękawy do pracy. Wydaje się, że naczelnym hasłem ich poczynań jest „Komorowski jak drugi Kaczyński”.
Po co nam podróbka?
Zdaję sobie sprawę z karkołomności tego stwierdzenia, ale wydaje się ono prawdziwe. W końcu na tej swojskości niejeden już wygrywał. Dodatkowo obraz śp. Lecha Kaczyńskiego, jako zatroskanego patrioty, jest nośny społecznie. Tylko po co? Otóż największym zagrożeniem dla PO jest uznanie przez społeczeństwo, że jednak Kaczyńskiemu o coś rzeczywiście chodziło w polityce. Pewnych sloganów i zachowań dzisiaj społeczeństwo już nie strawi. Potrzebny jest ktoś, kto w wymiarze publicznym będzie „obrazem Kaczyńskiego”, ale słowa mówione przez niego, a zwłaszcza ich znaczenie, będą całkowicie inne. Po to, aby społeczeństwo uznało, że tak mówił śp. Lech Kaczyński, a pełniący obowiązki/kandydat na prezydenta Bronisław Komorowski jest człowiekiem wypełniającym jego misję do końca. I w tym miejscu pojawia się problem polsko – polskiego pojednania jako najlepszy przykład tego, jak inne rozumienie tegoż sloganu mają Bronisław Komorowski i Jarosław Kaczyński. Różnicę tę można porównać do sławetnej debaty pomiędzy Donaldem Tuskiem a Jarosławem Kaczyńskim z 2007 r. Gdy Kaczyński chciał sprowadzić rozmowę na poziom ogólności państwowej, Tusk szafował cenami z bazaru. Zagranie pod publiczkę jasne (swój chłop, nawet zna ceny jajek, nie mówiąc o jabłkach), ale dla państwa znaczenie żadne. Podobnie i dzisiaj. Gdy Jarosław Kaczyński proponuje pojednanie w celu debaty o sprawach istotnych dla naszej państwowości (państwo naprawdę), szczególnie w kontekście pójścia w rozsypkę polityki zagranicznej Polski i rosnącej dominacji wschodniego sąsiada przy milczącym przyzwoleniu USA, to Komorowski oświadcza, że mówienie przez Jarosława Kaczyńskiego o pojednaniu oznacza przyznanie się do winy i wywieszenie białej flagi. Jego kompani już wskazują, że sprawdzianem owego pojednania ma stać się poparcie dla planów ustawodawczych PO, a przynajmniej nieprzeszkadzanie jej w realizacji ich zamierzeń. Innymi słowy, pojednanie i zmiana wizerunkowa Kaczyńskiego wówczas będzie uznana za prawdziwą, gdy pokaja się on przed Platformą, wyrzeknie naprawy państwa pod hasłem IV RP, a najlepiej, gdy zapisze się do partii Schetyny i Palikota. W ostateczności niech wybierze się na polityczną emeryturę. Mówiąc krótko: pojednanie według Kaczyńskiego to równoprawna debata ze wszystkimi stronami sceny politycznej, zaś w wydaniu Komorowskiego – rozwiązanie PiS-u, marginalizacja Kaczyńskiego i jedynowładztwo PO, która ma receptę na wszystko, łącznie z bólami kolkowymi u niemowląt.
Głosuj na swojaka, nie na bliźniaka?
Obraz swojskiego, wręcz kumplowskiego Komorowskiego ma temu właśnie służyć. Po co wybierać znowu jakiegoś poważnego faceta, jak swojak jest pod ręką. W razie konieczności powie dowcip o Dunkach lub sołtysach, wyciągnie dane z Wikipedii, opowie o każdym zakątku Polski (wszędzie już mieszkał), potrzyma w rękach szalik kibica, powiosłuje łódką, byś mógł połowić rybki… Problem w tym, że prezydent Rzeczpospolitej Polskiej jest odpowiedzialny za kraj i jego pozycję. Dlatego, zamiast wiedzy z wątpliwej internetowej stronki i kawałów o kobietach, powinien znać się na geopolityce i w tym zakresie ujawniać swoją kompetencję. Do tego jest potrzebny nie swojak czy wiejski błazen, ale polityk. Z głową, a nie z wąsem.
Ks. Jacek Świątek