Komentarze
Na Węgorzewską!

Na Węgorzewską!

Jako maniak twórczości Stanisława Barei i tym razem zacznę od cytatu z jednego z filmów tego reżysera.

Otóż w komedii pt. „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz” jest taka scenka, jak to podczas teleturnieju chirurgów siedząca na widowni salowa z wieloletnim doświadczeniem - niejaka pani Walentyna Wnuk - otrzymuje od konferansjera pytanie: „Co chciałaby Pani najbardziej usłyszeć?”. Po chwili „zaskoczona” kobieta zaczyna niepewnie odczytywać zapisane na świstku papieru słowa: „Piosenkie pana Kor... Koracza «O zdrowiu» bym chciała najbardziej usłyszeć”. - Tak się szczęśliwie składa, że mamy pana Koracza na sali! - odpowiada entuzjastycznie konferansjer. Po czym na scenę wbiega artysta i wykonuje piosenkę.

Ta, do złudzenia obrazująca dzisiejsze spotkania polityków z wyborcami scenka, przypomniała mi się, gdy któregoś wakacyjnego popołudnia, będąc u znajomych (fanatycznie wierzących w to, co głosi telewizja), musiałem z grzeczności obejrzeć jeden ze sztandarowych programów informacyjnych sponsorowany przez koalicję rządzącą. Siedząc wygodnie na kanapie, usłyszałem wówczas nie jedną, a wręcz cały recital piosenek „O zdrowiu” w wykonaniu różnych Koraczów, którzy mieli całkiem przypadkowo w repertuarze akurat to, na co czekała zniecierpliwiona widownia.

Politycy mają pewną genialną przypadłość, która pozwala im w największy skwar stanąć przed kamerą na najbardziej nasłonecznionym placu i godzinami opowiadać o tym, że właśnie pada deszcz. Są w stanie wypluwać z siebie nieskończoną liczbę słów, które właśnie chce usłyszeć określona grupa ludzi. Udawać kogoś, na kim można budować swój autorytet, komu można ufać, na kim można polegać.

I właśnie w takich kategoriach odebrałem to, co owego upalnego popołudnia usłyszałem z głośników odbiornika telewizyjnego oraz zobaczyłem na jego 55-calowym ekranie. Jedna z przyśpiewek wykonywanych przez wystrojonych w nienagannie skrojone wdzianka artystów obojga płci traktowała o węglu. Tym samym, który jeszcze do niedawna był niedobrym, trującym i wręcz niszczącym planetę świństwem. Owym „krwawym ruskim syfem”, na który kilka tygodni temu rządzący wprowadzili embargo. A dziś… Dziś – rzecz jasna z powodu Putina – uświadomili sobie, że jest to towar niezwykle pożądany. Coś, co ma zapewnić Polkom i Polakom bezpieczeństwo, niezależność, świetlaną przyszłość no i przede wszystkim ochronić zimą przed chłodem i głodem. Co więcej ci, którzy są posiadaczami pieców węglowych, mają dostać dopłaty na zakup tego rodzaju paliwa. Przyznam, że akurat ta piosenka bardzo mi się spodobała, bowiem wciąż jeszcze mam piec, w którym (o czym już kiedyś pisałem), palę głównie drewnem, ale perspektywa dopłaty w wysokości 3 tys. zł do czegoś, czego wcale nie muszę kupować, zrobiła i na mnie piorunujące wrażenie. Tym bardziej, że byłby to mój pierwszy raz, kiedy dostałbym jakąś kasę od władzy.

Gorzej z tymi, którzy nie zdołali nazbierać chrustu i wciąż czekają na dzień, w którym – co obiecał ostatnio podczas sejmowego wystąpienia sam premier – „węgla ma być nadmiar”. Zanim jednak dotrze do nas czarne złoto z Australii, Tanzanii czy RPA oddam raz jeszcze głos mojemu ulubieńcowi. „A skąd pan bierze węgiel?” – pyta filmowego węglarza z „Misia” pani Ola. „Zasadniczo… z Węgorzewskiej…” – odpowiada Stanisław Paluch. „To imponujące. A nie boi się pan tak węgiel wozić?” – dopytuje kobieta. „Strach jest… No, ale zasadniczo… się zawsze staramy, żeby mieć kwit!” – odpowiada węglarz. A zatem drodzy rodacy: dopłaty w garść i jazda na Węgorzewską! Niewykluczone, że tam już leżą hałdy dobrego zagranicznego węgla.

Leszek Sawicki