Komentarze
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

Nadciąga burza

Temu przy zdrowych zmysłach nikt już dzisiaj nie zaprzeczy, że przed nami ogromne przesilenie. Zarówno w wymiarze politycznym, jak społecznym i religijnym.

Związane jest to z coraz silniejszym wchodzeniem w przestrzeń wspólną całkiem nowego pokolenia. Zmienności w obszarze społecznym wywoływane przez nowe generacje zdają się być stałą w historii świata. Tym razem mamy, przynajmniej w Polsce, do czynienia z całkowicie nowym i niespotykanym w ostatnich kilkudziesięciu latach przełomem. Zaklinanie rzeczywistości przez macherów od socjotechniki, sondaży czy quasi-teologii na nic się nie przyda. Z tą rzeczywistością trzeba będzie się zmierzyć, a to oznacza nie co innego, jak walkę. I to walkę o najcenniejsze dobro, jakie posiadamy, czyli o tożsamość ludzką i polską. Zacznijmy od tej drugiej strony naszej tożsamości, a mianowicie od polskości. Wszystko wskazuje jednoznacznie na to, iż młode pokolenie całkowicie zatraciło jakikolwiek sentyment do polskości, nie mówiąc już o przywiązaniu.

Cokolwiek kultywowane są wśród nich elementy ciekawości kulturowej, ale nic poza tym. O możliwości oddawania życia za ojczyznę nawet mowy nie ma. Dla młodego pokolenia polskość oznacza co najwyżej jakiś sposób ułożenia życia z drugimi, a więc tylko techniczną stronę relacji społecznych. Jedynym ich uzasadnieniem jest dość specyficznie rozumiana sprawiedliwość i w miarę święty spokój. Udział młodych chociażby w czarnych marszach nie jest wynikiem tylko ideologicznego zacietrzewienia i przyjętego sposobu oglądu świata. O ile u części z nich akcesja do tego typu akcji wynika po prostu z nudy, a zadymy zdają się być najlepszym sposobem na jej zabicie, o tyle u większości młodych występuje dzisiaj syndrom całkowitego zamknięcia się na problematykę drugiego człowieka. Wskazuje to w konsekwencji na zanik jakichkolwiek więzi społecznych niebazujących na elementach stricte towarzyskich. Nawet jakiekolwiek formuły wolontariatu są motywowane samozadowoleniem z wykonanych czynności, bez większego zastanowienia się nad głębszą motywacją. Robimy coś w stadzie albo dla przyjemności. Zanik więzi społecznych widać szczególnie w zaniku odpowiedzialności za drugiego. Właśnie w młodszej części naszego społeczeństwa najczęściej występują postawy internacjonalistyczne czy wręcz aplauz dla anihilacji jakiejkolwiek przynależności narodowej. Nie wynika to z elementów „rozwoju”, którego cel stanowi budowa społeczeństwa ogólnoświatowego opartego na idei ludzkości jako takiej, ile raczej jest wynikiem całkowitej obojętności na drugiego człowieka. W masie drugi nie ma twarzy i nic mnie z nim nie łączy. Idea tożsamości narodowej jest nie tylko sentymentalizmem historycznym, ale właśnie podjęciem odpowiedzialności nawet za tych, których jeszcze dzisiaj nie ma, ale którzy po nas nadejdą (o ile w ogóle egocentryczni młodzi dadzą im życie).

 

Milknie oddech

Te elementy mentalności młodego pokolenia widać dość dokładnie w przypadku ich stosunku do wiary i Kościoła. Ostatnio w jednym z medialnych opracowań przytoczono dane na temat udziału młodzieży i dzieci w katechezie szkolnej. W dużych miastach ta sytuacja zdaje się wyglądać dramatycznie. W Łodzi na katechezę przestało chodzić podobno 69% dzieci i młodzieży. Jeśli te dane są prawdziwe, zdają się wieszczyć kataklizm religijny. Jednak dokładna lektura owego opracowania wskazuje, że młodzi nie wybierają również etyki. Oznacza to ni mniej, ni więcej jak to, że za absencją na lekcjach religii stoi zwykłe lenistwo lub też poszukiwanie wolnego czasu od zajęć szkolnych. Co więcej, zasadniczy wzrost udziału w katechezie notowany jest w pierwszych klasach podstawówki (przed Pierwszą Komunią św.) oraz w klasach ósmych (przed bierzmowaniem). Jak na dłoni widać więc tylko interesowność w korzystaniu z katechezy. Jest ona potrzebna, aby uzyskać dostęp do sakramentów, także rozumiany interesownie, by potem nie było problemów z małżeństwem lub innymi sprawami kościelnymi. Religijność schodzi w tym przypadku na poziom całkowicie subiektywnie rozumianej „wrażliwości” i staje się synonimem doznań cokolwiek estetycznych. Zanika całkowicie problematyka prawdy, a wyznacznikiem działań związanych z wiarą są tylko odczucia sentymentalne. W tym kontekście sytuacja, jaka miała miejsce w Łodzi przy współudziale abp. Rysia, jawi się jako niezrozumienie całokształtu tego, o co idzie w naszym społeczeństwie. Tłumaczenie, iż przehandlować można nawet najświętsze sprawy w imię „roziskrzonych oczu młodzieży”, oznacza zupełną kapitulację wobec rozsadzających społeczność narodową i eklezjalną postaw młodych. Nie można tego tłumaczyć enigmatycznie rozumianym towarzyszeniem młodzieży, bo trudno uznać za dobro towarzyszenie komuś w drodze ku zagładzie. Działania takie nie są otwieraniem oczu młodych na prawdę, ale utrwalaniem w nich tego, co w ich mentalności stanowi o zaprzeczeniu tożsamości religijnej i społecznej.

 

Parada słoni

Czasy dzisiejsze wymagają pracy u podstaw. Efekty nie nadejdą natychmiast i trzeba będzie poczuć pod językiem gorycz niejednej porażki. Nie może to jednak stanowić o spuszczeniu nosa na kwintę i dramatyzowania. Jest nieciekawie, a może będzie jeszcze gorzej. Faktem jest drastyczna zmiana w mentalności młodych. Szansą wydaje się jednak fakt, że w tym układzie rzeczy wcześniej czy później sami młodzi przeżyją tragizm swoich przekonań. I wówczas konieczne będzie podanie im pomocnej dłoni. Pozostaje więc czekać. Zdaję sobie sprawę, że taka konstatacja może oznaczać dla niektórych konieczność poświęcenia pewnej grupy dzisiejszej młodzieży oraz przygotowanie się na puste kościoły i dramat w relacjach społecznych w państwie. Lecz innej drogi nie ma. Wymaga to jednak od nas, ludzi cokolwiek starszych, nie tyle przyzwolenia na dzianie się zła, ile raczej męstwa wobec nadchodzących tragedii. Na nic się zda poklepywanie przyjacielskie po pleckach stworzonego przez nas potwora. Trzeba po prostu czekać, aż sam Pan nakaże nam pójść do tych ludzi i powiedzieć im: „Szawle, bracie!”. Ten monet nadejdzie. Tylko trzeba wytrwać.

Ks. Jacek Świątek