Najlepsze życzenia
Pamiętam rozmowę, podczas której szeroko dyskutowano na temat słów „Szczęść Boże!”, od których swoje przemówienie do mieszkańców rozpoczął prezydenta dużego miasta naszego regionu. Mój rozmówca (skądinąd osoba wierząca i praktykująca) tłumaczył, że przecież TAK „nie wypada”, że TO śmieszne, budzi zakłopotanie słuchaczy, że trzeba być neutralnym. Księdzu, biskupowi - pasuje. OK. Ale urzędnikowi publicznemu?... Czy aby na pewno miał rację?
Niedawno kelnerka w austriackiej restauracji powitała mnie słowami: „Grüß Gott!”. Nie miała na głowie moherowego beretu i nie wyglądała na zacofaną ani skrępowaną. Witała tak samo innych gości. Podobnie zachowują się mieszkańcy Bawarii, niemieckojęzycznych kantonów Szwajcarii (czasem można spotkać krótszą formę pozdrowienia: „Grüezi”). Anglicy nie mają problemu z zakończeniem przemówienia w parlamencie: „God, save the Queen!” („Boże, chroń królową!”), podobnie jak prezydent największego mocarstwa świata kończący publiczne wystąpienie słowami: „God, bless America!” („Boże, błogosław Amerykę!”).
Skąd nasz ród
W zglobalizowanym świecie, gdzie zaczynają dominować (i być bezkrytycznie przejmowane) bezduszne formuły typu: „hej!”, „hallo!”, jakoś tak szybko zapomnieliśmy, skąd przyszliśmy! Zbyt łatwo też pozwalamy sobie sznurować usta, dając się wpychać w bezsens politycznej poprawności. Niewątpliwie najpopularniejszą dziś formułą powitania jest: „dzień dobry!”. Choć powszechna, nie jej przysługuje palma pierwszeństwa w polskiej tradycji. „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” – tak przez wieki pozdrawiano się na dworach szlacheckich i w prostych chłopskich chatach. ...
Ks. Paweł Siedlanowski