Historia
Napad Niemców na Międzyrzec 16 listopada 1918 r. (cz. III)

Napad Niemców na Międzyrzec 16 listopada 1918 r. (cz. III)

Administratora Jaworskiego ustawiono na ocembrowaniu studni artezyjskiej, aby go rozstrzelać. Nagle jakiś żołnierz niemiecki powiedział: „To nie ten, to tamten”, wskazując na kogo innego. Poniechano Jaworskiego, a rozstrzelano niewinnego Kominkę.

W przejściu z ul. Warszawskiej do kościoła św. Józefa czekali rozbrojeni podoficerowie i urzędnicy niemieccy. Byli oni pod wrażeniem pożaru miasta. Jeden z żołnierzy ekspedycji strzelał tymczasem z karabinu maszynowego w budynek szkolny. Kule przebiły ścianę i przeleciały nad łóżkiem, pod którym ukryła się nauczycielka. Ok. 8.00 kończyła się walka w pałacu hr. Potockiego. Komendant Zowczak po raz trzeci próbował wywiesić białe prześcieradło. Wreszcie podzielił los oddziału. Niestety nie mamy dokładnych relacji o jego śmierci. Czesław Górski po 12 latach napisał, że padł od kuli. Kursowały jednak i inne pogłoski.

Opowiadano, że wybiegł z białym prześcieradłem na dziedziniec, a Niemcy rzucili mu pod nogi granat i ciężko rannego przebili bagnetem. Dwuznaczną rolę odegrali rozbrojeni Niemcy, wśród nich kilku pochodzenia polskiego z Wielkopolski. Część z nich sympatyzowała z Polakami, ale inna część przyłączyła się do Niemców przybyłych z Białej. Jeden z międzyrzeckich peowiaków nazwiskiem Michaluk, ranny, schronił się do kuchni pałacowej. Podczas rewizji znaleziono go, ale uprosił sobie życie. Kiedy wyszedł na podwórze, jeden z byłych „międzyrzeckich” Niemców, poznaniak, widząc go, kazał go zastrzelić. Nieszczęśnik ukląkł przed nim, mówiąc: „Panie Singer, pan mnie przecież znasz, ocal mnie”. Ten jednak odpowiedział: „Nie znam cię, polska świnio”. Huknął strzał i Michalak padł martwy (Singer zalecał się przedtem do siostry Michaluka). Ten motyw trochę zmieniony uwieczniła później w swej powieści „Kulturträger” Teresa Wojciechowicz-Gałęzowska. Singer występuje tam jako Max von Sabelstein.

Czasem odruchy współczucia były w Niemcach silniejsze. Mała Stefania Goławska wspominała wiele lat później: „Mój tatuś ze swoim kolegą byli na praktyce w ogrodzie hr. Potockiego. Obaj tej nocy spali w domu ogrodowym. Gdy usłyszeli strzały, szli zobaczyć pod pałac, co się stało. Wtedy zatrzymał ich jeden z Niemców i zaczął rewidować. Zabrał im nożyki ogrodowe i kazał iść naprzód. Gdy odeszli kawałek, podbiegł drugi Niemiec, prawdopodobnie huzar, podniósł broń i chciał strzelić. Stojąca obok Niemka wstrzymała go jednak, prosząc, żeby nie zabijał, gdyż zna tych ogrodników i są to spokojni ludzie. Huzar przez moment zawahał się i kazał im iść precz”.

Podobną sytuację z udziałem swego krewnego – członka POW opisywała Maria Pietruszko: „16 listopada wujko poszedł do pracy do gorzelni koło pałacu. Jak zaczęły się strzały, wszyscy w domu płakali, że wujka zabiją. Wkrótce wpadli do domu Niemcy, przyłożyli karabin babci do piersi i pytali, gdzie jest wujko. Babcia powiedziała, że poszedł na służbę. Niemcy nie wierzyli i czekali dalej, ale jak przyszedł jeszcze jeden Niemiec, to uwierzył i wszyscy poszli”.

Tymczasem w zdobytym pałacu działy się dantejskie sceny. Pijani zwycięzcy przygrywali na pianinie, tłukli szyby i łamali sprzęt. Poddali następnie leżących ludzi próbie życia. Jeden z peowiaków, który został uratowany przez kobiety, tak opowiadał później Zofii K.: „Niemcy, przechadzając się między leżącymi na podłodze i schodach ciałami, kłuli je bagnetami, kopali – aby przekonać się, czy naprawdę duch z nich uleciał. Szczęśliwie ocalonemu najpierw powiekę butem odsunęli, potem kieliszek spirytusu do rany nalali, próbując na zakończenie bagnetem. Widzieliśmy tego człowieka zaraz po uratowaniu. Jedna krwawa bryła” – zapisała Zofia K. kilka lat po wypadkach.

Inny z ocalonych – Aleksander Miętka – wspominał później: „Podchodzi Niemiec, przewala mnie na wznak, ja oczy otworzyłem, a on mnie bagnetem w piersi dwa razy i odszedł, ale na wylot mnie nie przebił, gdyż miałem w zanadrzu notes i kilka fotografii”. Według innych relacji pracowników majątku hr. Potockiego tego pół żywego peowiaka, który ranny wyczołgał się na próg pałacu, podniosło później czterech byłych „międzyrzeckich” żołnierzy niemieckich mieszkających na facjatce naprzeciw domu Jaworskich i przeniosło do swego mieszkania. Tu, nie przyjmując ofiarowanej im pomocy pań z administracji, opatrzyli go, ukryli i odesłali na drugi dzień do miejskiego szpitala.

Po dokonanym pogromie zabytkowy pałac autorstwa znanego architekta F.M. Lanciego planowo w trzech miejscach podpalono. Bronisława Szalina pisała później: „Płomienie objęły straszliwy obraz pobojowiska. Na dziedzińcu w łunie pożaru, wśród wybuchających w ogniu granatów, zostały ciała poległych, garstka kobiet i dzieci rodziny Jaworskiego, którego Niemcy jako zakładnika uprowadzili, oraz wyżej podpisana, wszyscy chyba cudem ocaleni”. Mała S. Goławska relacjonowała: „Jak się palił pałac, służba zaczęła wynosić wszystko ze środka, by ukryć przed Niemcami po różnych piwnicach. Dziadzio, który pracował w pałacu, zaczął wynosić futra hrabskie. Gdy wyszedł z tymi futrami, jakiś zabłąkany odłamek granatu trafił w dziadka i ranił”. Mała Irena Kozłowska wspominała: „Koło godz. 10.00 Niemcy podpalili pałac. Gdy pałac się palił, to u nas w domu było całkiem jasno i czerwono, a iskry też wciąż do nas przylatywały. Mamusia ze swoimi rodzicami siedziała w okopach, bo od samego rana były strzały, więc w domu było niebezpiecznie przebywać”. Ks. Augustynowicz, który w tym czasie przebywał w odległości kilkuset metrów na tzw. Starym Mieście wspominał: „Przez okno widziałem pożar w okolicy pałacu hr. Potockich”. Dym z płonącego pałacu widoczny był nawet w Łukowie. Niestety zabytkowy obiekt w guście willi włoskiej po pożarze nie nadawał się już do odbudowy.

Józef Geresz