Napaść Niemców na Komarówkę i Sławatycze – 20 listopada 1918 r.
Świadek Jan Kondracki zapisał: „Były przemówienia aptekarza [Adama Dzierżewicza - JG], Józefa Szummera [pierwszego wybranego wójta - JG] i Stryjewskiego. W 20 osób braliśmy udział w marszu za trumnami i oddaliśmy ostatnią salwę, a po zakończeniu pogrzebu oddział przybyły z Siedlec również salwował”. 20 listopada Niemcy dokonali wyprawy z Białej Podlaskiej w kierunku Komarówki Podlaskiej. Uderzenie poszło przez Korczówkę, Kozły Kolembrody. W Korczówce obrabowano mieszkańców. Gospodyni Karolina Czykier puściła się pędem z Korczówki do Kozłów, aby ostrzec swego zięcia Karola Magiera, że we wsi grasują już huzarzy. Widząc biegnącą kobietę, Niemcy otworzyli ogień i ciężko ją ranili. Po kilku dniach zmarła. W Kozłach szukano tych, którzy brali udział w akcji rozbrojeniowej. Ponieważ zdołali oni uciec, podpalono im budynki. W efekcie pół wsi Kozły poszło z dymem.
Michał Łobacz, 53-letni ojciec Jana Łobacza, członka POW, przypomniał sobie, że w domu jest karabin. Chwycił go, aby ukryć, ale było już za późno. Niemcy zastrzelili go na własnym podwórku.
Następnie oddział niemiecki skierował się do wsi Kolembrody. Franciszek Żeliskowicz z tej wioski relacjonował: „Przyjazd Niemców z Białej zaskoczył całą wieś. Najpierw podjechał Niemiec pod dom Chwedaczuka i wywołał go po imieniu z mieszkania. Gdy wyszedł, Niemcy uwiązali go do konia i gnali przez wieś. Bili do nieprzytomności i wołali, żeby oddał karabin i wydał peowiaków. Tak go skatowali, że nie mógł iść, koń go ciągnął i jeden Niemiec dobił go wystrzałem z karabinu. Po zamordowaniu Chwedaczuka Niemcy rozbiegli się między zabudowania. Podpalili dom Chwedaczuka, stodoły Dokudowca Stanisława i Sadowskiego Ludwika. Gdy się paliło, to ojciec mój szedł od dziadków Romaniuków i w tym czasie został zabity. Po tym Niemiec wrzucił granat do domu Trochonowicza Aleksandra”.
Z Kolembród Niemcy pojechali do oddalonej ok. 7 km Komarówki. Ta osada została również zaskoczona. Podobno pierwszy zauważył napastników posuwających się tyralierą jeden z mieszkańców Wólki Komarowskiej i przybył z tą wiadomością do Komarówki. Pewna część peowiaków zdołała się jeszcze rozpierzchnąć się i ukryć. Tak relacjonował później swoje przeżycia Józef Szwed, były uczeń szkoły rolniczej w Komarówce: „Do klasy wszedł kierownik szkoły Edward Szczęch i powiedział do prowadzącego zajęcia – «Czas!». Obaj szybko wyszli. Widzieliśmy jeszcze, jak zapinali pasy i ładownice z nabojami. Dopiero później domyśliliśmy się, że byli działaczami POW. Ktoś krzyknął – «Niemcy w Komarówce! Uciekajcie!». Wybiegliśmy w popłochu ze szkoły. Rozległa się strzelanina. Ludzie bezładnie biegali po osadzie. Ja instynktownie pobiegłem w stronę domu do Przegalin. Podczas ucieczki zauważyłem, jak od strony Kolembród za Wólką Komarowską stało dużo koni wierzchowych”.
W tym czasie kilku peowiaków wybiegło z domów do młyna, aby tam się bronić. Widząc jednak, że długo się w nim nie utrzymają, wyskoczyli przez okna i zaczęli uciekać. Dosięgły ich wtedy kule niemieckie. Zginęli: Franciszek Trocewicz, Adolf Nowik, Franciszek Kaliszuk. Dla Komarówki nastał sądny dzień. Biada temu, na kogo padło podejrzenie. Bolesław Olszewski przyjechał furmanką do Komarówki robić kaszę. Przedtem służył w armii carskiej. Gdy go schwytano, usiłował się wylegitymować swą służbą wojskową. Jednak wzmogło to tylko wściekłość huzarów. Widząc, na co się zanosi, padł na kolana i prosił o litość. Zarąbano go szablami. Podobnie usiłował się wytłumaczyć swą służbą w Legionach Stanisław Makaruk, co doprowadziło napastników do szału. Bito go do utraty przytomności. Ocalał cudem tylko dlatego, że leżąc w kałuży błota, nie dawał już oznak życia. Gdy nie zastano w domu aktywnych peowiaków Józefa i Wincentego Onackich, podpalono ich zabudowania. Część peowiaków ukrył i ocalił w kościele ks. Jan Rudnicki, nie dając Niemcom kluczy do kościoła. Po rewizji u części mieszkańców Komarówki, których pobito i splądrowano im mieszkania, huzarzy przybyli do Przegalin, gdzie zarekwirowali w folwarku bydło, następnie odjechali do majątku Żelizna i tam zatrzymali się na dłużej. Tego dnia do Sławatycz wyprawili się również Niemcy z Brześcia. Spędzili ludność do kościoła, po drodze zabili dwóch spotkanych członków milicji porządkowej, jak zapisano w „Głosie Ziemi Chełmskiej” (zapewne peowiaków), obrabowali młyn parowy z mąki i zboża, zabrali znalezione zapasy i broń. Nie znalazłszy księdza, podpalili plebanię, a także dom doktora i kilku innych, nie dając ich ratować, nałożyli na mieszkańców kontrybucję w wysokości 64 tys. marek. Ludność obwiniała Annę Konopko o zdradę, gdyż Niemcy najpierw zabili komendanta POW Wincentego Jaroszewicza. Zdobytą broń załadowali na wóz konny i zaprzęgli do niego dwóch mieszkańców Sławatycz, którzy pod nadzorem musieli go zaciągnąć na stację kolejową w Domaczewie, byli bici i ledwie uratowano ich przed rozstrzelaniem.
Józef Geresz