Nauczyciele mówią: sprawdzamy!
Wyniki referendum, jakie jest prowadzone w skali całego kraju, poznamy zapewne pod koniec marca. Strajk nauczycieli, czyli całkowite odstąpienie od pracy, miałby rozpocząć się 8 kwietnia i trwać do odwołania. Jeśli nie doszłoby do porozumienia na linii pracownicy oświaty - rząd, może on zbiec się z egzaminami gimnazjalnymi (10-12 kwietnia), ósmoklasistów (15-17 kwietnia) czy maturalnymi (od 6 maja). Pytanie, na jakie odpowiadają biorący w referendum pracownicy oświaty, brzmi: „Czy wobec niespełnienia żądania dotyczącego podwyższenia wynagrodzeń zasadniczych nauczycieli, wychowawców, innych pracowników pedagogicznych i pracowników niebędących nauczycielami o 1000 zł z wyrównaniem od 1 stycznia 2019 r., jesteś za przeprowadzeniem w szkole strajku począwszy od 8 kwietnia br.?”.
– W naszym oddziale referendum strajkowe potrwa do 25 marca i na razie nie jesteśmy w stanie powiedzieć, jaki będzie jego wynik – mówi Krystyna Rachoń-Kulicka, wiceprezes bialskiego oddziału Związku Nauczycielstwa Polskiego. Także prezes siedleckiego oddziału studzi emocje, podkreślając, że pedagodzy wciąż liczą na polubowne rozwiązanie sporu. – Nie będę wybiegała w przyszłość, bo nie znamy jeszcze wyników referendum, które kończymy 20 marca – tłumaczy Maria Szmeja, prezes siedleckiego oddziału ZNP. – Strajk na pewno nie rozpocznie się w egzaminy, bo będzie to 8 kwietnia, czyli dwa dni przed nimi – dodaje, podkreślając, że pedagodzy wciąż liczą na dobrą wolę ze strony rządu. – Właśnie dlatego termin strajku został ogłoszony wcześniej, by do porozumienia doszło. Nie ukrywam, że osobiście ciągle mam nadzieję, iż ktoś do tych rozmów siądzie. Bo przecież istnieje coś takiego jak dialog społeczny, czyli rozmowa przedstawicieli rządu i związków zawodowych, po coś te instytucje są powołane. Nie można udawać, że nie widzi się tego, co związki, a nawet nauczyciele niezrzeszeni mówią od dawna. Nikt z nas nie chce utrudniać życia swoim uczniom. Tu nie o to chodzi. Pragniemy po prostu zaakcentować, że jesteśmy i mamy swoje prawa czy oczekiwania. Nie możemy w nieskończoność pracować tylko dla idei – podkreśla.
I „za”, i przeciw
Żądania nauczycieli różnie są odbierane przez społeczeństwo, zwłaszcza rodziców. Jedni popierają, inni się oburzają. – Przez strajk moje dziecko przeżywa stres. Nie wiemy, jak wszystko się potoczy i co z rekrutacją do szkoły średniej – mówi zdenerwowana mama ósmoklasisty, która woli nie podawać swoich personaliów, by nie narazić się nauczycielom. Ale są też rodzice, którzy, choć ich dzieci również kończą szkołę podstawową czy gimnazjum, doskonale rozumieją postawę nauczycieli. – Całym sercem ich popieram – mówi Joanna Łupińska, mama ucznia III klasy gimnazjum. – Przecież oni również mają prawo do godnych zarobków. A ten, kto uważa, że zarabiają świetnie, z pewnością nie ma wśród swojej rodziny czy znajomych pracującego nauczyciela. Widzę też, ile czasu na przygotowanie się do zajęć poświęcają choćby przedszkolanki – argumentuje, dodając, że nie boi się o egzaminy syna, ponieważ nauczyciele w jego szkole wszystko wyjaśnili swoim uczniom i podali możliwe rozwiązania.
Po co nas dzielić?
Tym, co jest niepotrzebne w całej tej kwestii, to dzielenie społeczeństwa. Podawanie średnich pensji nauczycieli powoduje, że niektórzy z dezaprobatą patrzą na ich żądania. Jednak jak wygląda praca w szkole i rzeczywiste zarobki, wiedzą ci, którzy mają styczność z systemem oświaty. – Zacznijmy wreszcie robić to, co o nas się sądzi, czyli pracować dokładnie 18 godzin tygodniowo – mówi Jacek, nauczyciel jednej z bialskich szkół. – Wówczas nie będzie żadnych sprawdzianów, bo kiedy mamy je przygotować lub ocenić? Przecież prowadzimy lekcje… Do tego żadnych wyjść, wycieczek, dokumentacji, wywiadówek, dni otwartych dla rodziców, wypisywania świadectw, kółek teatralnych, językowych, rad pedagogicznych, kursów dokształcających itp. Co prawda możemy zrobić to w wakacje, które również nam się wytyka, zapominając o tym, że w ciągu roku szkolnego nawet do lekarza nie mogę pójść, bo przecież nie mam urlopu. Coś za coś – dodaje, nie ukrywając zdenerwowania. – Ja też mam dzieci i zależy mi również na poziomie ich wykształcenia, a tego nie da się dokonać, jak wszędzie zresztą, bez wykształconej i dobrze opłacanej kadry – podkreśla.
Strajk bez katechetów?
Jednym z tematów, który pojawił się przy okazji planowanego strajku, jest udział w nim katechetów. – Gdy chodzi o tę kwestię, mamy do czynienia z sytuacją złożoną – tłumaczy ks. kan. Jacek Wł. Świątek, rzecznik prasowy Kurii Diecezjalnej Siedleckiej. – Każdy katecheta podlega podwójnemu prawodawstwu: publicznemu i kościelnemu. Pierwsze regulowane jest przez szereg ustaw i zarządzeń, a drugie natomiast Kodeksem prawa kanonicznego oraz partykularnym prawem diecezjalnym. Jako nauczyciel nie jest ograniczany w swoim życiu zawodowym przez prawo kościelne. Może więc korzystać ze wszystkich uprawnień przysługujących nauczycielom, w tym regulowanym Ustawą o związkach zawodowych i Ustawą o rozwiązywaniu sporów zbiorowych prawem do strajku. Z drugiej strony partykularne prawo diecezji siedleckiej w dokumentach II Synodu Diecezjalnego nie wspomina nic o prawie do strajku. Zwraca jednak uwagę, iż praca katechety w szkole nie jest tylko wykonywaniem zawodu, lecz stanowi szczególny rodzaj świadectwa wiary. Dlatego podejmowane przez katechetów działania winny w pierwszym rzędzie mieć na względzie przekazywanie orędzia Ewangelii nie tylko uczniom, ale również wszystkim pracownikom szkoły – zaznacza, dodając, że udział katechetów w strajku byłby naruszeniem ich misji ewangelizacyjnej, lecz rozstrzygnięcie tego dylematu znaleźć może miejsce tylko w sumieniu każdego katechety i nie jest regulowane przez diecezję.
MOIM ZDANIEM
Karina Mironiuk – nauczyciel
Jestem nauczycielem dyplomowanym z 16-letnim stażem pracy. Ukończyłam trzy kierunki studiów. Moja pensja netto po „głośnych” podwyżkach wynosi 2,7 tys. zł. Od września 2019 r. w związku z likwidacją gimnazjum, w którym byłam zatrudniona, muszę liczyć się z ograniczeniem etatu. W dalszej perspektywie mogę stracić pracę. Jestem też matką dziecka, które właśnie rozpoczęło swoją przygodę ze szkołą. Chciałabym zapewnić mu edukację na wysokim poziomie. Obawiam się, że będzie to trudne. Po odejściu na emeryturę pracujących obecnie nauczycieli nie będzie komu uczyć naszych dzieci. Młodzi wykształceni ludzie nie zamierzają pracować za 1,7 tys. zł przy ciągłym zwiększaniu wymagań wobec nauczycieli. Obawiam się również, że przy obecnej pensji nie będzie mnie stać, by utrzymać moje dziecko na studiach w innym mieście. Chcę walczyć o lepsze wynagrodzenie i nową szkołę, być uczestnikiem nowoczesnej edukacji, a jednocześnie nie chcę krzywdzić dzieci swoim udziałem w strajku. Decyzja czy egzaminy odbędą się zgodnie z planem, zależy od rządu.
JAG