Komentarze
Niby świat

Niby świat

Popadam ostatnimi czasy w coraz większą zadumę. Nie jest ona jednak wynikiem zbliżającej się milowymi krokami jesieni, kulturowo już jakoś w naszej mentalności związanej z przemijaniem i medytacją kruchości istnienia wszystkiego na tej ziemi.

Zwinięte w kłębek zeschłe liście wiążą naszą wyobraźnię z wizją grobowej płyty i znicza walczącego ze strugami deszczu o zachowanie płomienia. Ta poetycka wizja nie jest jednak przyczyną mojej zadumy. Frapuje mnie bowiem szerokość, wysokość oraz głębia naszej ludzkiej głupoty i łatwowierności. Faktem jest, że jak świat światem ludzie łatwiej przyjmowali wiadomości proste w swojej wymowie, nawet jeśli krzty logiki w nich nie było. Być może pozorna prostota tych informacji dawała możliwość większej i szybszej przyswajalności przez umysły albo też ich sensacyjny charakter pozwalał na ubarwienie własnego życia, i tak dość szarego. Ale dzisiejszy poziom zgłupienia osiągnął już niebywałe wyżyny i to ono zdaje się tłumaczyć łykanie wszystkiego jak pelikan. Minął jakoś pierwszy dzień nowego roku szkolnego. Wystraszeni nauczyciele i uczniowie w dobie koronawirusa przeszli dość gładko to, co miało jawić się początkiem istnej apokalipsy w naszym państwie. Co prawda słychać gdzieniegdzie pomruki, że najgorsze jeszcze przed nami, że sami sobie gotujemy ten los, ale jakby nie mówić, to sam początek roku szkolnego dość spokojnie prześlizgnął się przez nasze społeczne życie. Tak jednak być nie może. Hydra sensacji szuka żaru. I oto otwieram jeden z portali internetowych, a w oczy rzuca się dramatyczny tytuł: „Kolejni nauczyciele zarażeni, zaczynają zamykać szkoły”.

Wizja apokalipsy wręcz na tacy podana. Z dalszej części artykułu, której odczytanie wymaga przejścia na podstronę, co dla większości korzystających z internetu jest równe wysiłkowi zdobycia Mont Everestu, wynika nagle, iż sprawa opisywana dotyczy… czterech szkół w Polsce. Przyjmując, iż samych liceów jest około 4 tys., bez zbytniej okazałości można oszacować liczbę wszystkich placówek oświatowych w Polsce na poziomie ok. 10 tys. Oznaczałoby to, że sprawa nie dotyczy nawet pół promila wszystkich polskich szkół (dokładnie 0,04%), nie mówiąc nawet o 1%. Jest więc czymś marginalnym i raczej przypadkowym. A jednak wizja rosnącej apokalipsy w umysłach odbiorców informacji zostaje wytworzona. Oczywiście wytłumaczeniem może być zwykła dziennikarska chęć zaistnienia w przestrzeni medialnej, pochwycenia nowych odbiorców i zarobienia na dodatkowych reklamach. Ale gdzież, na litość, krytyczna funkcja sprawnego logicznie umysłu odbiorcy informacji? Żal to przyznać, ale dla większości z nas informacja medialna zamyka się w jednej, aktualnie otrzymywanej. Nie łączymy w naszych mózgach wcześniejszych danych, które zalegają lochy zapomnienia. Istny cud niepamięci. O krytycznym odczytywaniu informacji nie wspominam, bo to już wymaga dramatycznego skoku cywilizacyjnego, by osiągnąć umiejętność czytania ze zrozumieniem.

 

Świat z wydrukowanych ścian

Podobny mechanizm można zaobserwować nie tylko w odniesieniu do wieści z naszego polskiego podwórka. Od dłuższego już czasu jesteśmy informowani o gwałtownych zajściach po drugiej stronie Pacyfiku. Fala wystąpień i zamieszek na tle różnic rasowych w Stanach Zjednoczonych jawi się w naszych mózgach jako wizja podpalonego państwa z niegasnącymi pożarami. Wizja ta jest podsycana nie tylko przez lewicujące media, ale także dominuje w konserwatywnych. I jakoś nikt nie zadaje sobie prostego pytania o zakres terytorialny i populacyjny tego zjawiska. A dotyczy on przede wszystkim wielkich miejscowości. Pomijam marksistowskie podłoże tych zdarzeń. Oznacza to ni mniej, ni więcej, iż znowu mamy do czynienia z krzykliwą, acz terytorialnie ograniczoną sprawą. Owszem, może ona stać się zarzewiem tragicznych zmian u naszego sojusznika, ale to nie zmienia faktycznego stanu rzeczy. Komedią stają się wiec podejmowane w Polsce inicjatywy łączności z BLM (Black Lives Matter), z których najbardziej spektakularne było leżenie na glebie, by w ten sposób solidaryzować się z niejakim Floydem, ponoć zaduszonym przez policjanta, a jak się dzisiaj okazało z raportu lekarskiego – zmarłego na skutek przedawkowania narkotyków. Co więcej,  czytam wypociny niektórych guru polskich lewaków, że zgodnie z postulatami tejże organizacji (nota bene dość mocno związanej z islamistycznymi grupami czarnych mieszkańców Ameryki) należy białym odebrać wszystkie prawa. I nikt nie zadaje pytania: dlaczego? W odpowiedzi usłyszelibyśmy, iż jest to sprawiedliwość dziejowa, na kanwie której dzieci sprawców muszą ponieść karę, by wyrównać szanse społeczne dzieciom wcześniej uciskanych. Tylko w mojej nieszczęsnej głowie tłucze się zagadka: czemu więc właśnie oni są przeciwko dezubekizacji i dekomunizacji w naszym kraju? Otóż dlatego, że ci sami ludzie wcześniej głosili, iż nie można w ramach odpowiedzialności zbiorowej… karać dzieci za czyny ojców. I mogą tak twierdzić zupełnie bezkarnie, bo nikt z odbiorców ich wypowiedzi nie zwraca uwagi na strukturę i logikę, tylko na dosadność twierdzeń i dramatyzm wypowiedzi. Na tych lotnych piaskach w naszym głowach budowana jest wizja niby świata. Tylko trzeba powiedzieć jeszcze jedną, niezbyt popularną rzecz.

 

Głupota się puszy orgią ust

To nie media w ostateczności są winne temu stanowi rzeczy. Winni jesteśmy my sami, gdyż własną bezmyślnością dajemy przyzwolenie na takie ich działanie. W jednej z piosenek z lat 80 zawarte było dramatyczne wezwanie: „Nie bądź jak odkurzacz, co tylko ssie, by ssać”. Ta prawda, dość trywialna, jak zdawałoby się na pierwszy rzut oka, niestety została przez nas, odbiorców informacji, całkowicie zapomniana. Trudno więc o zadawanie pytań, bo one wymagają przynajmniej jednej zasady logicznej, a mianowicie zasady niesprzeczności (zawartej w formule: nieprawdą jest, że coś w jednym momencie jest A i nie jest A). Otwartość umysłu musi mieć swoje granice. Zatrzymać winna się na granicy nonsensu i bzdury. Niestety, media dzisiejsze nam w tym raczej nie pomogą. One budują wszak niby świat.

Ks. Jacek Świątek