Nicią malowane
Czerpie z tradycji, której - jak podkreśla - winniśmy szacunek, miłość i ocalenie od zapomnienia, ale czuje też potrzebę, by dodawać coś swojego i po swojemu. Gmina Janów Podlaski słynie nie tylko ze stadniny koni, zabytków, niezwykłej przyrody, ale i bogactwa kulturowego szczególnie widocznego w twórczości miejscowych artystów i artystek ludowych. Jedną z nich jest Zofia Kaliszuk. W jej rękach igła staje się pędzlem, spod którego wychodzą prawdziwe dzieła sztuki, a haft krzyżykowy, płaski czy koronka szydełkowa nie mają przed nią tajemnic. Swoją pasję pani Zofia wykorzystuje do promowania regionu, biorąc udział w konkursach, m.in. w organizowanym przez Pracownię Koronkarstwa w Sitniku „Igłą malowane”, w którym od lat zajmuje czołowe miejsca.
W 2018 r. otrzymała trzecią nagrodę w VII Konkursie Sztuki Ludowej „Ażurowe piękno. W świecie koronki i wycinanki”. Natomiast w 2017 r. starosta bialski docenił rodowitą janowiankę za „szczególne osiągnięcia w dziedzinie twórczości artystycznej, upowszechniania i ochrony kultury”.
Kaliszuk w ciągu kilkudziesięciu lat milionami krzyżyków zapełniła dziesiątki prac. – Dzień bez haftu to dzień stracony. Po prostu to kocham i dopóki zdrowie mi pozwoli, nie wypuszczę igły z rąk. Poza tym to świetna terapia dla umysłu: uspokaja, wycisza i pozwala zapomnieć o kłopotach dnia codziennego – podkreśla artystka ludowa.
Wrodzony talent
Jako pierwsze spod ręki Z. Kaliszuk wyszły zrobiony na drutach sweterek i szydełkowa czerwona czapeczka dla szmacianej lalki. Zofia miała wtedy zaledwie kilka lat. – Pamiętam, jak mama uczyła mnie robić na drutach, ale kto pokazał mi szydełko, nie wiem. Chyba urodziłam się z tą umiejętnością – żartuje. Kiedy jej koleżanki ze szkoły podstawowej na pracach ręcznych uczyły się nabierania oczek, ona w tym czasie zrobiła sobie biały golf z ażurowym wzorem i pończochy. – Byłam bardzo dumna z tego, że ja już to potrafię, a one są dopiero na początku drogi – wspomina.
Potem przyszedł czas na szydełkowanie i różnego rodzaju serwety i serwetki, których wzory powstawały w głowie Zofii, bo gotowych szablonów wtedy nie było. Na jakiś czas wciągnęło ją też haftowanie makatek. Był to niewielki prostokąt płótna, a na nim jedno- lub wielobarwne motywy roślinne, zwierzęce, scenki rodzajowe i sentencje w stylu: „zimna woda zdrowia doda”, „woda i mydło najlepsze bielidło”. – Mama dała mi wzory i od razu zabrałam się za wyszywanie. Makatki, które wtedy wyhaftowałam, wciąż przechowuje na strychu. Jedną tylko oddałam do skansenu w Holi – mówi Z. Kaliszuk.
Zazdrościły jej wszystkie dziewczyny
Druty, szydełko i igła stały się nieodłącznym elementem także w dorosłym życiu. W liceum Zofia sama robiła sobie ubrania, których zazdrościły jej wszystkie dziewczyny z Janowa. Kiedy wyszła za mąż i urodziła dzieci, dziergała dla nich niemal całą garderobę. – Szyć umiałam tylko ręcznie, ale nie potrafiłam kroić, więc na drutach i szydełku robiłam wszystko, zaczynając od skarpet, a kończąc na czapkach i szalikach – podkreśla, dodając, że przy czwórce dzieci, obowiązkach zawodowych i domowych nie miała zbyt wiele czasu na dzierganie dla przyjemności. – Jednak starałam się uszczknąć choćby chwilę na swoją pasję. Kiedy tylko mogłam, haftowałam obrusy i serwety, jednocześnie próbując nowych technik. Do wszystkiego dochodziłam sama, choć oczywiście, korzystałam też z wzorów mamy czy innych kobiet z Janowa – opowiada.
Co w duszy gra
A potem przyszły lata 90 i wielki boom na wyszywanie, bo w kioskach pokazały się różne gazetki dotyczące robótek ręcznych. – To był szał. Kupowałam niemal wszystko i cieszyłam się jak dziecko, że tyle pięknych wzorów mam na wyciągnięcie ręki – przyznaje Z. Kaliszuk, zastrzegając, iż z gotowych szablonów wybierała rzeczy trudne, wymagające czasu i myślenia. Wtedy też po raz pierwszy poczuła, że może, potrafi i chce więcej. Tylko jeszcze nie wiedziała, co do końca w jej duszy gra.
– Potem przyszła fascynacja krzyżykami. Ale, oczywiście, nie poprzestałam na kanwie z nadrukowanym wzorem. Jako rodowita janowianka postanowiłam, że będę haftować konie. Syn ściągnął mi z internetu zdjęcia i na ich podstawie zrobiłam m.in. portret Pianissimy. To był najpiękniejszy koń z janowskiej stadniny. Do dziś obraz ten, oprawiony w ramy, wisi w moim domu. Do jego wykonania użyłam 108 kolorów nici – opowiada. To był początek cyklu „janowskie konie”. Jednak Z. Kaliszuk wciąż czuła twórczy niedosyt.
Robić to, co jest bliskie
Wszystko zmieniła wizyta w podjanowskim skansenie Uroczysko Zaborek, do którego pani Zofia wybrała się wraz działającym przy Gminnym Ośrodku Kultury Klubem Twórców Rękodzieła Artystycznego. – Kiedy właściciel z wielkim pękiem kluczy oprowadzał nas od domu do domu, od chatki do chatki otworzyły mi się oczy. Zobaczyłam tam przepiękną twórczość ludową, która miała duszę i po prostu była moja. Pomyślałam, że te wszystkie szablony z gazet są bez sensu, a ja zmarnowałam tyle lat – wyznaje artystka. Po powrocie do domu zaczęła szukać wzoru, który przypominałby te, jakie zobaczyła w skansenie. Tak natrafiła na haft kaszubski. Przenosząc go na lniane płótno, pomyślała: „przecież jestem z Podlasia, powinnam robić to, co jest mi bliskie”.
To jest moje
Akurat w odwiedziny do Z. Kaliszuk przyjechała kuzynka Alicja, która jest etnografem i pracuje w Muzeum Etnograficznym w Warszawie. – Poprosiłam ją, by przywiozła mi podlaskie wzory. Dostałam od niej wzory ręczników obrzędowych. W tym samym czasie w „Krainie Bugu” natrafiłam na artykuł pt. „Tajemniczy ręcznik”. To bardzo ważny element naszego dziedzictwa kulturowego. Zdobił ikony w domach i cerkwiach. Towarzyszył ludziom w najważniejszych momentach życia – od narodzin po grób. Występował też w katolickich wsiach. Zrobiony był z białego płótna, a zdobiono go zarówno koronką, jak i haftem z motywami kwiatowymi – wyjaśnia Z Kaliszuk. W ciągu niespełna trzech miesięcy zrobiła pięć ręczników obrzędowych, za które doceniono ją przyjęciem do Stowarzyszenia Twórców Ludowych w Lublinie.
Od tamtej pory pani Zofia porzuciła tzw. gotowce. Dziś jest mistrzynią w wykonywaniu ręczników i za pomocą splotów, wiązań oraz przekładania igłą robi to, co podpowiada jej serce. Jest też specjalistką od makatek, ale te, które wychodzą spod jej ręki są niepowtarzalne. – Ręczniki to tradycja, której nie wolno poprawiać. Owszem, mogę zmienić odcień nici, ale wzór musi być zachowany. A ja chciałam mieć coś swojego, bo lubię dodać coś od siebie, poeksperymentować. Dlatego wymyśliłam sobie makatki. Jednak powstają one nie tylko za pomocą haftu, ale również aplikacji, np. gęsiarka ma warkocz zrobiony z włosów lalki, a chłopiec ciągnący na sankach dziewczynkę z choinką – szydełkową czapkę i szalik wykonany na drutach. To jest moje i tylko moje – zaznacza pani Zofia, przyznając, iż ma w szufladzie mnóstwo narysowanych na papierze wzorów przedstawiających np. sianokosy, kwokę z kurczętami czy chłopów w dawnych strojach młocących zboże. – Problem w tym, że rysowanie sprawia mi trudność. Bywa, iż ścieram gumką tak wiele razy, że w papierze robi się dziura. Jednak będę poprawiać dotąd, aż wyjdzie tak, jak mam w głowie – mówi, zwracając uwagę, że wzór to początek kilkumiesięcznej pracy, bo tyle mniej więcej zajmuje wykonanie makatki.
Pokazać to, co kocham
Kiedy pytam, czy haftowanie jest trudne, artystka z Janowa odpowiada bez wahania, że dla niej to wyłącznie przyjemność i może nauczyć każdego, kto tylko zechce. Bo Z. Kaliszuk chętnie dzieli się swoimi umiejętnościami, np. prowadząc warsztaty w GOK, podczas których pod jej okiem wykonano 30 obrzędowych ręczników, czy działając w miejscowym Klubie Twórców Rękodzieła Artystycznego. Swoje prace pani Zofia pokazywała na wystawach zbiorowych, ale jej wielkim marzeniem jest wystawa indywidualna. – Wierzę, że kiedyś się spełni. Chciałabym pokazać prace, które kocham, podzielić się radością, jaką miałam przy ich tworzeniu, doborze nici czy zmierzeniu się z jakąś techniką i przypomnieć, iż sztuka ludowa buduje naszą tożsamość. Dlatego warto ocalić ją od zapomnienia – tłumaczy Z. Kaliszuk.
DY