Komentarze
Niczyja głowa

Niczyja głowa

W jednej ze swoich piosenek Lech Janerka, tworząc jeszcze z zespołem Klaus Mitffoch, śpiewał, iż siedlisko naszego intelektu ma to do siebie, że działa oddzielnie od całego organizmu. Przyglądając się naszemu społeczeństwu, z „klasą” polityczną na czele, mam wrażenie, że ostatnimi czasy to organizm postanowił podziałać troszeczkę bez głowy.

Owszem, radosna twórczość na zasadzie dowolności skojarzeń i działań nosi znamiona nieskrępowanej radości, jednakże bełkot już radosnym nie jest. Choć tłumaczy jakoś nasze postępowanie, dzięki czemu największy idiotyzm może znaleźć jakieś formy quasi uzasadnienia.

Problem jednak w tym, że po takie „zabawie intelektualnej” najczęściej następuje swoisty, trudny powrót do rzeczywistości cokolwiek logicznej i efekt jest murowany – kac intelektualny. Niestety na to nie wynaleziono jeszcze żadnego specyfiku. Przeczytałem ostatnio kilka tekstów twórców tzw. kultury współczesnej i przyznam się, że lektura ta przyniosła nawet jeden efekt poznawczy, a mianowicie wiem, co należy zadawać za pokutę za najcięższe przewinienia. Występy niektórych „heroin” naszego światka artystycznego oraz „lucyferariuszy postępu” przyprawiają o zawrót głowy, nie jest więc dziwną rzeczą, że topią swoje rzeczywiste nieszczęście w „oparach kawy, w oparach wódki” – jak śpiewał Kazik. Jeśli chcecie Państwo poznać nową odmianę sportów ekstremalnych, proponuję zanurzyć się w tej twórczości. Problem jest jeszcze w tym, że niestety nie mogą oni liczyć również na znamiona oryginalności. Bezsensowne działania, nazywane dla zmylenia przeciwnika sztuką, podejmowano w zachodnich bohemach już w latach 70, więc zapóźnienie w „iluminacji” ma jakieś 30-40 lat. Czytałem o próbach reżyserii podejmowanych przez żonę Johna Lennona – Yoko Ono. Jej dramatyczny przekaz dla świata wyrażał się w kilkudziesięciominutowym filmie, którego scenariusz polegał na śledzeniu kamerą… wędrówki muchy po nagim damskim ciele, ze szczególnym uwzględnieniem sfer intymnych. No żesz, szok… Oczywiście taki profan artystyczny jak ja zaraz pomyślał o problemach higienicznych aktorki drugoplanowej (pierwszoplanową była oczywiście mucha). Dla własnej higieny intelektualnej powróćmy jednak do wyrażania przez artystów idei w słowach.

Głowa mówi: lubię, kiedy mówię

Przeczytałem na kilku portalach informacyjnych, że była wicedyrektor Muzeum Narodowego w rozmowie z jakimś niemieckim publikatorem oświadczyła była, że nie podoba się jej polityka kulturalna obecnie rządzących, ponieważ dążą oni do ukazywania Polaków jako ofiar historii, a tymczasem nie ma narodów niewinnych. No, niesamowite. I to z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że przedstawicielka jakby nie było postępu potwierdziła swoimi słowami zasadę odpowiedzialności zbiorowej za wszelakie występki danej nacji. Zrozumiałym jest teraz, dlaczego nasi zachodni sąsiedzi z taką determinacją zwalają winę na nazistów. Jeśli uznać tę formację społeczną za nację różną od Niemców, można pozbawić się infamii za okropieństwa II wojny światowej. Drugim zaś powodem mojego olśnienia intelektualnego jest ciekawość, czy słowa te odnoszą się również do członków narodu wybranego i to w kontekście zagłady w czasie wspomnianej wyżej wojny. Bo jeśli przyjąć za prawdę tezę pani eksdyrektor, to rewizji trzeba poddać wszystko to, co Grossopodobni i GazWyb głoszą od dawien dawna. W intelektualnych zapędach współczesnych artystów dostrzec można znamienne elementy masochizmu: starając się dokopać Polakom, dokopują wybielanym przez nich nacjom. A wszystkiemu winien język, który swoje postmodernistyczne gry uskutecznia bez oglądania się na „ciemnogrodzką logikę”. Cóż, może intelektu tu brakuje, ale komizmu jest co niemiara.

Odcinam się, by ich nie nudzić?

Problemy komunikacyjne nie są domeną jednej tylko grupy społecznej czy strony politycznej w naszej ojczyźnie. Być może wydaje się nam, że portale społecznościowe rozwiązują kwestię dogadywania się międzyludzkiego. Niestety nie. Raczej stanowią zbiór zatomizowanych jednostek żebrzących o gram zainteresowania ze strony innych. Weźmy chociażby ostatnie wydarzenia w Centrum Zdrowia Dziecka. Pomińmy kontekst stricte polityczny związany z prawdopodobną chęcią stworzenia nowego „białego miasteczka”. Być może jedna ze stron postanowiła przypomnieć skąd się wziął przydomek Bufetowa – nadany pewnej działaczce partyjnej. Do społeczeństwa poprzez media dociera tylko jedna informacja: z polską służbą zdrowia jest całkowicie źle, a kozłem ofiarnym stanie się najbardziej bezbronna najmłodsza część społeczeństwa. A nic tak nie wkurza ludzi, jak cierpienie dziecka. A co robi urzędujący minister zdrowia? Zaczyna przekonywać społeczeństwo, że to nie jego wina, że to sprawka poprzedników, że zawiniły procedury etc. Jaki obraz wyłania się z tej narracji? Taki mianowicie, że niemożność podjęcia jakichkolwiek działań ze strony rządu zaorze jedyną chlubną tego typu placówkę w Polsce. Przepraszam, że głupiej już nie można. Tak, rozumiem intencję oraz argumenty dzisiaj rządzących, szczególnie w kontekście dokonanego wstępnego bilansu przejęcia władzy w resortach. Ale jest jeszcze coś takiego, jak umiejętność komunikowania się ze społeczeństwem i zdolność przewidywania konsekwencji własnych słów. Innym przykładem jest chociażby puszczenie w eter społeczny informacji, że polski rząd będzie chciał zaskarżyć do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości decyzję (jaka by nie była) organów unijnych w związku z procedurą ochrony praworządności. Normalny śmiertelnik ten element gry politycznej od razu odczytuje jako kapitulację rządu i przegraną na salonach europejskich. I to jeszcze z domieszką oddawania jakiegoś fragmentu suwerenności, o której tyle się ostatnio mówiło. Sorry, ale coś tu jakoś nie gra.

Lubię łudzić się i łudzę ludzi

Polityka jako sztuka jest nie tylko sposobem osiągania celów, ale także umiejętnością zjednywania sobie współpracowników do wykonania tej pracy. A do tego konieczna jest komunikacja. Nie można łudzić społeczeństwa, bo to nazywa się po prostu kłamstwem społecznym. Ale jeszcze cięższym grzechem politycznym jest łudzenie samego siebie, że ludzie wszystko zrozumieją. Aby tego uniknąć, głowa musi ze swoim logicznym myśleniem wyprzedzać język, nawet najgiętszy. Między paplaniną a bełkotem jest cienka granica. Dedykuję to zarówno współczesnym quasi artystom, jak i niektórym sprawującym władzę.

Ks. Jacek Świątek