Nie budzić sumienia!
Zaalarmowana skandalem toruńska delegatura Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Bydgoszczy przez pięć dni prowadziła pomiary. Wynik nie był pomyślny dla parafii: zamiast dopuszczalnych 55 decybeli dzwony generowały hałas na poziomie 61. Proboszczowi grozi kara grzywny.
W wydanym oświadczeniu napisał on m.in., że „dzwony kościelne są integralnym wyposażeniem świątyń katolickich”. I że „informacja o budowie kościoła ukazała się w planie zagospodarowania miasta w latach 80 ub. wieku. Potencjalny mieszkaniec osiedla powinien liczyć się z tą rzeczywistością”.
Sprawa jest rozwojowa, w konflikt zaangażowani zostali posłowie i ministerstwo. Trwa wymiana opinii. Pod adresem parafii na forach internetowych wylewa się rynsztok gróźb, bluźnierstw i pomówień. „Przy okazji” glanuje się fakt istnienia w ogóle dzwonnic w kościołach w Polsce. Ktoś napisał: „Dzwony powinny być zabronione w miejscach, gdzie śpią ludzie!”. A że w niedzielę np. śpi się do 10.00 czy 12.00 – idąc torem wywodu – praktycznie nie powinny dzwonić wcale. No bo dlaczego np. miałyby przypominać, że to dzień Pański? I że tego dnia warto byłoby – czego uczyła matka z ojcem – pójść do kościoła? Lepiej nie budzić sumienia.
Według dyskutantów „dzwon dla tradycji powinien być używany od święta – kilka razy w roku, a nie kilkakrotnie dziennie”. Ma milczeć! Tak jak Kościół, który najlepiej, gdyby zrezygnował z głoszenia Ewangelii i stał się elementem okazjonalnej ornamentyki.
Oto Polska właśnie.
Pamiętam podobne „akcje” w jednym z naszych miast. Nie chodziło nawet o fakt przekraczania wspomnianych wyżej dopuszczalnych 55 decybeli, ale w ogóle o to, że komuś dzwon przeszkadzał, a kogoś innego denerwował. Ciekawostka: gdyby chodziło tylko o poziom hałasu, mieszkańcy rzeczonego osiedla już na etapie poszukiwania mieszkania omijaliby je szerokim łukiem, ponieważ zostało zbudowane tuż… przy torach kolejowych! Ale nie! Przeszkadzały tylko dzwony.
Bez wątpienia problem dotyczy niewielkiej garstki frustratów. Bardzo głośnej, aktywnej, wyszkolonej w pisaniu donosów i kreatywnej, jeśli chodzi o „dowalanie czarnym”. Większość, jak to u nas bywa, zastraszona, a może obojętna, milczy.
Nie wchodzę w kwestie głośności bicia dzwonów, czasem montowanych w dzwonnicach urządzeń generujących elektroniczne kuranty. To kwestia estetyki, komuś się może podobać bądź nie. Można i trzeba na ten temat dyskutować. Jeśli jest problem, należy się z nim zmierzyć. Zaskakujące, że we wspomnianych wyżej krytycznych opiniach nie spotyka się zupełnie potępienia głośnych alkoholowych, weekendowo-grillowych biesiad. Bluzgów, jakie lecą wtedy z otwartych okien. Jest OK. To tylko „młoda Polska” się bawi! Pewnie, że po takich „akcjach” w niedzielę pewne zmysły – ze słuchem na czele – wyostrzają się, kac generuje złe emocje, a głowa boli tak mocno, że aż tłumi myślenie.
Podobał mi się wpis jednego z internautów pod tekstem o toruńskich „skandalicznych dzwonach”. Niech on stanie się pointą niniejszego felietonu. „Trzeba, Europo i Polsko, poczekać na muzułmanów, a wtedy nikt nie będzie się skarżył, że z minaretu jest za głośno, a mówienie o karze będzie nie do pomyślenia. Kiedyś bicie dzwonów należało do pejzażu duchowości, a dzisiaj zapomniało o tym wielu i wydaje im się, że to «my tu rządzimy i ma być po naszemu»”.
Nic dodać, nic ująć.
Ks. Paweł Siedlanowski