Nie chce podać? A, to szkoda…
Miejscu wręcz symbolicznym. Zapewne to, co się wydarzyło, będzie miało niesłychane konsekwencje na polu krajowym i międzynarodowym, a może i ogólnoświatowym. Furda wszelkie problemy gospodarcze, niczym przy tym są także wszelkie sprawy społeczne czy polityczne.
Polska racja stanu, polski interes narodowy, polskie miejsce na arenie międzynarodowej, polskie zmagania z kryzysem wewnętrznym i zewnętrznym niczym są wobec tego, co tam się wydarzyło. Ale nie trzymajmy się dalej w niepewności. Otóż dramatem współczesnej Polski jest fakt, że prezydent Andrzej Duda nie podał ręki premier rządu Ewie Kopacz. Cóż, wobec tak wielkiej tragedii, opisanej i opowiedzianej skrzętnie przez zaprzyjaźnione media, można tylko użyć słów jednego z prominentnych polityków partii rządzącej (które to słowa i taj jawią się aksamitem w zbiorze wszystkich wypowiedzi owego pana): „Chamstwo, to chamstwo, to cham po prostu, to lump polityczny, jak można, cham, polityczny cham, chuligan”. Zdziwiłem się, że do dnia dzisiejszego nie było zwoływanych „spontanicznie” wieców poparcia dla sponiewieranej pani premier, potępiających wrażą postawę prezydenta RP, intelektualiści nie napisali żadnych listów otwartych, aktyw górniczy nie podjął w geście solidarności z Ewą Kopacz inicjatywy zwiększenia wydobycia o 100% normy, a w szkołach nie zwoływano apeli, by młodzieży wyjaśnić dramat sytuacji. Coś straszliwie niebywałego. Tylko jeden z ekspertów pewnej stacji telewizyjnej uderzył w dzwon trwogi, stwierdzając: „Trudno wyobrazić sobie sytuację, że prezydent Gauck nie wita się z kanclerz Merkel. Całe Niemcy by w posadach zadrżały”.
Dzik jest dziki, dzik jest zły…
Mówiąc jednak poważnie, prosty ogląd sytuacji z zakończenia obchodów 76 rocznicy wybuchu II wojny światowej wskazuje raczej na coś innego niż to, o czym teraz szumią medialne wierzby. Gdy skończono już oficjalną część uroczystości, prezydent i premier znajdowali się w dość bliskiej odległości. Pani premier natychmiast zaczęła podawać rękę swoim najbliższym sąsiadom, zapewne w randze sekretarzy stanu w ministerstwach (nie widziałem tam żadnego ministra czy ambasadora). Prezydent poczekał chwilę, a nie mogąc się dopchać do pani premier, po prostu odszedł. Można zadać sobie pytanie, kto w tej sytuacji zachował się niekulturalnie? Otóż była to uroczystość państwowa, zorganizowana zgodnie z protokołem dyplomatycznym. Mają więc w niej zastosowanie kanony ustalone dla organów państwowych, a jednym z nich jest tzw. zasada precedencji. Określa ona nie tylko miejsce, jakie zajmują określeni urzędnicy państwowi czy międzynarodowi oraz pierwszeństwo w wystąpieniach, ale również zasady witania i żegnania normowane przez tzw. starszeństwo urzędowe. Mówiąc krótko: zgodnie z protokołem pani premier, zanim zaczęła żegnać się z najbliższym otoczeniem, winna podejść do prezydenta i z nim się pożegnać. Widać było, że Andrzej Duda czekał chwilę cierpliwie na premiera polskiego rządu, ale skoro Ewa Kopacz postanowiła złamać protokół, cóż miał robić? Przepychać się do niej jak nastolatka żądna selfi z szefową Rady Ministrów? Stanąć w kolejce za wiceministrami i pracownikami poszczególnych ministerstw? A może zapisać się jeszcze na listę kolejkową? Być może przy pani premier należałoby, wzorem Bronisława Komorowskiego, zatrudnić kogoś z rodzaju Jowity Kmiecik, która podpowiadałaby, co należy zrobić (np. „przytulmy panią, zapytajmy, co można zrobić” czy inne w tym stylu). Pamiętając zagubienie Ewy Kopacz na czerwonym dywanie w Berlinie i sprawną akcję Anieli Merkel, można domniemywać, że szefowa polskiego rządu po prostu potrzebuje takiego asystenta. Ja jednak sądzę, że mamy do czynienia z dość dobrze zaplanowaną kampanią.
Zmykaj stąd, bo będę gryzł…
Przypomniałem sobie zakończenie debaty telewizyjnej przed wyborami prezydenckimi pomiędzy Aleksandrem Kwaśniewskim a Lechem Wałęsą, przegranej zresztą przez tego ostatniego. Tym, co wyprowadziło z równowagi piastującego wówczas urząd prezydencki, było właśnie zachowanie rywala, który powitania rozpoczął nie zgodnie z protokołem, ale podobnie do pani premier, dążąc świadomie do obniżenia rangi polskiego prezydenta. Zresztą, biorąc tylko pod uwagę zwykłe zasady międzyludzkie, nikt z nas, wchodząc na przyjęcie, nie wita się najpierw z kelnerem, gospodarzy zostawiając na końcu. Taktyka Aleksandra Kwaśniewskiego miała na celu wyprowadzenie z równowagi adwersarza. A zachowanie pani premier? Wydaje się, że jest ono kolejnym krokiem w pewnej grze mającej na calu z jednej strony obniżenie rangi urzędu prezydenta, a raczej piastującego tę godność, z drugiej zaś strony doprowadzenie do utrwalenia w polskiej świadomości tezy, iż za politykę odpowiada premier, a prezydent jest strażnikiem żyrandola. Przykładem jest chociażby nieustanne nawoływanie czy też płaczliwe wzdychanie o zwołanie Rady Gabinetowej czy też Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Instytucje te podlegają prerogatywom Prezydenta RP i są uzależnione od jego postanowień. Medialne nawoływanie Ewy Kopacz, by prezydent gremia te zebrał i zezwolił na ich debatowanie, stanowi próbę wejścia w kompetencje głowy państwa, dzięki czemu będzie można w mniemaniu społecznym odsunąć go od głównego nurtu politycznego i poprzez wskazanie mu miejsca na polskiej scenie politycznej zapobiec forsowanej przez niego koncepcji aktywnej prezydentury. Zresztą cały medialny histeryczny taniec wokół prezydenckiej wizyty w Niemczech (którą nota bene sami Niemcy określili jako konkretną i spokojną) pokazuje taką właśnie strategię dzisiejszego obozu władzy. Problem jednak w tym, że nie jest to działanie ukierunkowane na sprawne rządzenie, ale raczej na wynik wyborczy.
No i poszli sobie goście…
Czy jest to taktyka dobra dla naszego kraju? Raczej nie. Ale to już zostało złożone na ołtarzu doraźnego wyniku. Wygrana Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich sprawiła, że w kampanii parlamentarnej stał się on najlepszym dla dzisiejszej opozycji punktem odniesienia, na którym można oprzeć dźwignię zmian. Zniwelowanie tego punktu może dać jakiś efekt procentowy, dzięki czemu przegrana obozu władzy nie będzie zbyt dotkliwa, a może nawet zmienić dzisiejsze trendy sondażowe. W końcu istnieje w Polsce taki element elektoratu, dla którego wolność kojarzy się z ciepłą wodą w kranie, grillem ogrodowym i dowolnością konfiguracji w sferze seksualnej. Ten element czeka tylko na podobne eventy polityczne. Ten element reprezentowany jest przez pewnego pana, który najpierw ponoć bronił krzyża na Krakowskim Przedmieściu, potem jeździł na tęczowej platformie w Paradzie Równości, by ostatecznie zakończyć atakiem na Andrzeja Dudę po debacie prezydenckiej. Szkoda, że w tym przypadku nikt nie zapyta, czy jest na sali lekarz.
Ks. Jacek Świątek