Komentarze
Nie czas żałować?

Nie czas żałować?

Służba zdrowia to zagwozdka nie tylko sceny politycznej. To także temat dyskusji wielu spotkań i przypadkowych rozmów tzw. zwykłych ludzi. Kwestia jej sprywatyzowania niczym bumerang powraca na publiczne fora dyskusji.

Każda reforma ma przynieść nie tylko oszczędności czy przeogromne korzyści w kwestii zdrowotnej, ale też zrewolucjonizować np. problem dostępności do lekarza i informowania go o naszym stanie zdrowia.

Minęło już trochę czasu od wprowadzenia tego procederu, a przyzwyczaić się trudno. Nie o przyzwyczajenie zresztą tylko tu idzie. Ale o akceptację rzeczy, jak by nie patrzeć, absurdalnych. A te, jak wiadomo, akceptować trudno. Mam na uwadze problem, wydawałoby się, mały, ale jednak istotny. Książeczki zdrowia. Nie mogę ogarnąć, komu i dlaczego przeszkadzały. Leżało toto  gdzieś w szufladzie albo torbie i czekało na swój czas, czyli wizytę u lekarza. Był w takiej książeczce zapis choroby pacjenta, były zaznaczone kolejne wizyty, nakazany sposób leczenia czy zabiegi. Człowiek niekoniecznie musiał znać się na swoich chorobach – były one zapisane przez lekarza i niejako na wstępie wizyty informowały o ewentualnych ubytkach bądź nadmiarach. Bez tego dokumentu jak bez ręki. Na każdej wizycie od nowa opowiadanie co i jak. Ktoś powie, że są przecież karty pacjenta. No są. Tyle że nie zawsze dostępne. A jeśli już człowiek decyduje się na wizytę u specjalisty, musi wszystko opowiadać od nowa, bo u każdego z nich zakłada kartę odrębną. Tak jakby sam był odrębnym zlepkiem różnych części ciała. I każdą z nich leczył tylko stąd-dotąd. Rozumiem, że ten element reformy (zdrowotnej? ekonomicznej?) miał na celu (mocno dyskusyjną, ale jednak) oszczędność papieru. A jak uargumentować wycofanie książeczek ubezpieczeniowych i zastąpienie ich wydawanymi pracownikom co miesiąc płachtami RMUA, będącymi dowodem ubezpieczenia? Dlaczego obrońcy lasów nie organizują protestów w tej sprawie? Jasne, że to mało widowiskowy, ale przecież problem.

Rozumiem nowoczesność, pęd do zmian, ale zmiany powinny chyba uwzględniać ich zasadność, pomagać, a nie dokuczać – choćby i szaraczkowi. Zastanawiam się, czy do wyeliminowania wspomnianych wyżej dokumentów nie przyczyniła się krzywo pojęta tzw. ochrona danych osobowych.

Prawie każdego dnia znajduję w skrzynce ulotki. Często na takim papierze, że proszę siadać. Dodatkowo pomiędzy sztachety furtki wsunięte są minigazetki z informacjami o… Nie do końca wiem, o czym, bo ledwie rzucę okiem, już wrzucam do kosza. Tak robi co najmniej połowa „odbiorców” Chociaż… zawsze się pewnie coś do kogoś przyklei. Jak plakaty wyborcze do drzew winnych tego, że stoją w zasięgu wzroku elektoratu. Robimy zakład, kto po wyborach szybciej je zdejmie – ci, którzy je tam umieścili, czy deszcz i wiatr?

Podobno jak człowiek widzi wokół siebie dużo drobnych zdarzeń trudnych do zaakceptowania, czyli po prostu się czepia, to sygnał, że albo się starzeje, albo już się zestarzał. No, trudno. W końcu: panta rhei – znaczy, że wszystko płynie.

A może dożyliśmy chwili, kiedy nie czas żałować… lasów – z takiego powodu?  

Anna Wolańska