Nie dajmy się nabrać
Podgrzać miała ją dynamiczna wymiana zdań w Końskich między dwoma głównymi rywalami. Nieoczekiwanie jednak zamiast tego zaserwowano nam dwa widowiska z udziałem grupy kandydatów, którzy akurat znajdowali się w okolicy i - nie mogąc uwierzyć własnemu szczęściu - w ostatniej chwili zostali dopuszczeni do udziału w telewizyjnym show.
W kampaniach wyborczych mamy do czynienia ze zjawiskami sztucznie wypiętrzającymi poparcie, jak choćby odpowiednio zmanipulowane sondaże, efektowne konwencje czy wsparcie rządowych mediów. Ale są także epizody przyczyniające się do ich wypłaszczenia i do nich z pewnością należą debaty. Po ostatnich – zwłaszcza tej współorganizowanej przez telewizje określane mianem mainstreamowych – można powiedzieć, że każdy, z wyjątkiem panów Trzaskowskiego i Maciaka, zdołał coś ugrać.
Najwięcej osiągnął popierany przez PiS kandydat obywatelski Karol Nawrocki. Jego występ był najlepszy ze wszystkich dotychczasowych wystąpień publicznych. Rzucony na głęboką wodę prezes IPN-u nie tylko nie utonął, ale w bardzo dobrym stylu dopłynął do brzegu. Będącego absolutnym debiutantem politycznym Nawrockiego nie da się porównać z Andrzejem Dudą z 2015 r. Obecny prezydent wcześniej bowiem funkcjonował jako czynny polityk i miał okazję brać udział w różnych politycznych polemikach albo przynajmniej przyglądać się im od środka. Pomysł z kandydatem obywatelskim Karolem Nawrockim był jedynym słusznym pomysłem PiS-u. Jednak wojujące wewnątrz partii frakcje, zajmując się sobą, pozostawiły go na placu boju tylko ze swoimi najbliższymi współpracownikami. Jego kampania wyborcza jest więcej niż skromna. Nie widać go na bilbordach, niewiele jest banerów z jego wizerunkiem, nie ma reklam w lokalnych mediach. Skutkiem tego jest wynosząca dziś, według różnych sondaży, osiem a nawet dziesięć punktów procentowych przewaga prezydenta Warszawy nad prezesem IPN-u.
Jednak po blamażu, jaki zaliczył Trzaskowski w Końskich, nie przychodząc na debatę zorganizowaną przez TV Republika, oraz nie wychodząc poza zgrane już schematy w ustawionej debacie organizowanej przez jego sztab, kandydat PO na prezydenta z pewnością wyszedł mocno poobijany i niewykluczone, że znajdzie to odzwierciedlenie w najnowszych sondażach.
Choć przedwyborcze debaty raczej niewiele zmieniają – są jedynie widowiskiem, którego większość wyborców nie ogląda, zaś tego, co się podczas nich działo, dowiadują się głównie z medialnych omówień czy memów – to ta była o tyle inna, że organizujący ją kandydat został rozjechany nie tylko przez politycznych przeciwników, ale przede wszystkim przez koleżanki i kolegów z koalicji.
Jak beznadziejną mamy dziś klasę polityczną, dowiódł kandydat, który – jak mówi – startuje tylko dla beki i wcale nie chce wygrać wyborów. Chce natomiast pokazać hipokryzję i obłudę rządzących. „Jestem pod wielkim wrażeniem, jak moi kontrkandydaci skutecznie wypierają ze swoich głów fakt, że oni już tym krajem rządzą i potrafią obiecywać to samo po raz kolejny. I, co jeszcze ciekawsze, ludzie się na to ponownie nabierają” – podsumował „końskie zaloty” kandydat na prezydenta Krzysztof Stanowski.
Demokracja ma to do siebie, że umożliwia dokonanie zmian albo pozwala trwać w marazmie. Co wybierzemy tym razem? W pierwszej turze każdy ma prawo głosować sercem. Ale w drugiej trzeba koniecznie użyć rozumu i po raz wtóry nie dać się nabrać. Po ostatnich debatach wyraźnie widać, że mimo wszystko istnieje dziś duży potencjał, by zmienić wiele.
Leszek Sawicki