Rozmaitości
Źródło: WAJ
Źródło: WAJ

Nie do końca jasne przepisy

Trzy koziołki przywędrowały do miasta. Zwierzęta były wystraszone i nie znały lokalnych obyczajów, więc narobiły zamieszania. Na początku nie było wiadomo, kto ma zająć się czworonożnymi przybyszami.

Komendant Straży Miejskiej w Garwolinie, i wytrawny myśliwy zarazem, Tadeusz Poczek nie miał w tej kwestii żadnych wątpliwości. – Zwierzyna w stanie wolnym jest własnością Skarbu Państwa, który na terenie powiatu czy gminy reprezentuje starosta powiatowy – twierdzi komendant i dodaje, że po orzeczeniu lekarza weterynarii, co do stanu zdrowia czworonoga, należy go osaczyć i przetransportować do lasu lub ośrodka.

W potrzasku

Jeden z koziołków wpadł do ogrodu proboszcza w centrum Garwolina. Właściciel posesji zwrócił się do trzech instytucji, by pomogły mu rozwiązać problem czworonożnego gościa brykającego po zielonej trawie. Adresaci zastosowali metodę spychologii. Do akcji wkroczyła magistracka ekipa ubrana w pomarańczowe uniformy. – Pracownicy urzędu odłowili koziołka w siatkę rozpinaną w bramce podczas meczu piłkarskiego. Następnie zwierzę załadowano na przyczepę ciągnika i odwieziono do naturalnego środowiska – opowiada Jerzy Makulec, kierownik wydziału gospodarki komunalnej i ochrony środowiska garwolińskiego magistratu.

Kolejny z koziołków zagubił się na terenie jednego z ogródków działkowych. W tym przypadku zwierzę słaniało się na nogach. Powiadomiono lekarza weterynarii, który udzielił fachowej pomocy, po czym odwieziono czworonoga do leśniczówki w Cyganówce, gdzie w specjalnym ośrodku będzie dochodził do zdrowia.

– Do trzeciego przypadku powiadomiliśmy powiatowego lekarza weterynarii, bo wydawało nam się, że zwierzę może być chore. Ten przysłał panią doktor, która stwierdziła, że koziołkowi nic nie dolega. Nie wiem, na jakiej podstawie można stwierdzić, czy zwierzę jest zdrowe czy nie, w każdym razie otrzymaliśmy telefoniczną informację, że koziołek nie jest chory – tłumaczy kierownik. Informację o stanie zdrowia koziołka lekarka przekazała telefonicznie, bo jak pouczyła kierownika Makulca, skoro ten powiadomił lekarza telefonicznie, to taką samą drogą uzyskał odpowiedź. Pomimo że oboje w jednym czasie byli na miejscu znalezienia zwierzęcia. Tym samym nie ma żadnego dokumentu potwierdzającego lekarską konsultację.

Odbijanie piłeczki

Myśliwy i urzędnik twierdzą, że zwierzyna łowna w stanie wolnym stanowi własność Skarbu Państwa, który w terenie reprezentuje powiatowy lekarz weterynarii. Ten z kolei zgadza się z przedmówcami, ale tylko w części dotyczącej własności takiego zwierzęcia. W przypadku zabłąkania się na tereny zurbanizowane, musi być ono odłowione i oddane naturze, czyli wypuszczone do naturalnego środowiska. – W myśl litery prawa, obowiązek ten spoczywa na samorządzie, który na danym terenie musi zorganizować odławianie takiego zwierzęcia i usuwanie go z terenów zurbanizowanych – argumentuje Andrzej Koryś, powiatowy lekarz weterynarii w Garwolinie. Według Jerzego Makulca, wbrew pozorom te zwierzęta są niebezpieczne i ratując swoje życie mogą zrobić krzywdę przypadkowym ludziom. – W związku z tym sporadycznie, jeżeli jest taka sytuacja, służby miejskie włączają się do akcji odławianie dzikich zwierząt, ale generalnie nie powinniśmy się tym zajmować, ponieważ nie mamy ani odpowiedniej wiedzy, ani możliwości – zauważa Makulec.

Podobnego zdania jest lekarz weterynarii, który dodaje, że próby odławiania zwierząt muszą być wykonywane przez wyspecjalizowaną firmę. Dzięki temu nie powinno dojść do zranienia czy śmierci zwierzęcia, które się zaplątało, a po drugie – wyspecjalizowani pracownicy, którzy zajmują się tego typu czynnościami nie są narażani na kontuzje czy wypadki.

Wniosek z tego taki, że samorząd powinien zawrzeć umowę z wyspecjalizowaną firmą, która w razie podobnych zdarzeń, za dosyć słoną odpłatnością, odda zwierzynę naturze. Można też przeszkolić kilku pracowników gminy, którzy zajmować się będą odławianiem dzikich zwierząt, zabłąkanych w krętych uliczkach małych miast albo wiejskich zagrodach. Problem w tym, że do uśpienia zwierzęcia i tak trzeba wezwać lekarza weterynarii, bo urzędnicy nie mogą używać strzelb do usypiania zwierząt.

Zdawałoby się, że problem jest niewielki, ale do czasu. Przepisy niezbyt dokładnie precyzują, kto ma się zajmować osaczaniem dzikiej zwierzyny, która w popłochu albo z głodu pojawia się wokół ludzkich zagród. Lekarze weterynarii są zdania, że należy to do obowiązków samorządów lokalnych, a te powołują się na przepisy, że to właśnie powiatowy lekarz weterynarii jest za to odpowiedzialny. Samorządy nie mają przeszkolonych w tym zakresie ludzi, którzy mimo wszystko sporadycznie odławiają dziko żyjące zwierzęta. Oby tylko nie doszło do zranienia pracownika przez zwierzę, o czym ostrzega zarówno lekarz weterynarii, jak i magistracki urzędnik.

Waldemar Jaroń