(Nie) do wybaczenia
– Oj, synku, ileż ty jeszcze kawalerem będziesz?! Tobie żenić się mus… – utyskiwała rodzicielka.
Wiesiek nie reagował. Znał na pamięć alfabet matczynych lęków i krzywd. Zacznie od „a” – jak alkoholizm grożący samotnemu mężczyźnie, zaś skończy na „ż” – karze, czyli żałobie, jaką będzie nosił, kiedy Mańka umrze. Gadała, jakby zmiana istniejącego stanu rzeczy leżała w gestii syna. A co on, biedak, mógł zrobić?!
***
Fakt – Wiesiek urodą nie grzeszył. Niby mężczyzna nie musi być piękny, ale kiedy raz i drugi zdarzyło mu się słyszeć, że jak jest rudy, to na pewno i wredny, zraził się do kobiet. I w duchu ich się wyrzekł! „Rozwiedzie się, a na dzieci płacić trzeba…” – usprawiedliwiał skrycie podjętą decyzję, a nagabywania matki zbywał zapewnieniem, że: – „Oj, jakoś tam będzie. Najważniejsze, żem sam sobie sterem, żeglarzem i okrętem…” – rozpędził się. W myślach oczywiście. Bo choć swoje wiedział, polemizować z tą, która i tak musi postawić na swoim, nie zamierzał. Wystarczy, że ojciec próbował… I jak na tym wyszedł? W wieku 40 lat zszedł na zawał. Ludzie Mańce współczuli (bo młoda i wdowa), ale nie bez nutki złośliwej satysfakcji, że poniekąd sama jest sobie winna. A teraz kpili ze starokawalerstwa Wiesia, co przyprawiało matkę o kłucie sercu i nakazało żenić go nawet wbrew jemu samemu. Byle dla ludzkiego oka było „po Bożemu”.
***
– I dlatego, żebyś mnie dobrze zrozumiała… – perorowała sąsiadce z zamiarem wtajemniczenia jej w podstęp. ...
Agnieszka Warecka