Nie dotrzesz na wizytę? Odwołaj!
W październiku ubiegłego roku wystartowała kampania #ODWOLUJE #NIEBLOKUJE zainicjowana przez Centrum Medyczne CMP. Związana jest ona z faktem, że Polacy masowo nie odwołują wizyt lekarskich. Jak wyliczono na podstawie danych z dziesięciu placówek medycznych będących partnerami kampanii, w skali roku w Polsce przepada z tego powodu ok. 17 mln terminów wizyt lekarskich, przez co blokują się kolejki do specjalistów. Taki sam problem dotyczy wizyt u lekarzy rodzinnych, a gdyby nie różnego rodzaju przypomnienia, prośby o potwierdzenie ze strony placówek zdrowia, część pacjentów nie stawiałaby się także na zabiegi planowe w szpitalach.
Organizatorzy kampanii przypominają, że na tysiąc osób przypada w Polsce 2,38 lekarza, co powinno czynić każdy umówiony termin – wizytą na wagę złota. Niestety, na każdym szczeblu świadczenia usług zdrowotnych zdarzają się sytuacje dowodzące, że tego nie doceniamy.
Puste przebiegi
Krzysztof Żochowski, dyrektor SPZOZ w Garwolinie, stwierdza krótko: – Nie odwołując wizyty, pacjent blokuje dostęp do lekarza innym. Tymczasem liczba lekarzy jest skończona i nieduża, podobnie jak możliwości przerobowe pracowni diagnostycznych – tomografii komputerowej, endoskopowej czy usg. Takie sytuacje, moim zdaniem, świadczą o braku elementarnej uczciwości i szacunku wobec innych pacjentów – stwierdza. I dodaje, że w sytuacji, gdy rezerwowane są miejsca dla pacjentów, którzy następnie oczekują w kolejce, a potem nie przychodzą, robią się tzw. puste przebiegi.
Konsekwencji jest więcej. – Lekarz się irytuje, bo nie robi nic w czasie, kiedy mógłby kimś się zająć. Ma poczucie zmarnowanego czasu. Poza tym, jeżeli na jego wynagrodzenie składa się procent kosztów od wykonanych procedur, nie zarabia. A jeśli wynagradzany jest od czasu pracy, a nie osoby, to pieniądze uciekają z portfela przychodni czy szpitala, co z kolei odbija się na sytuacji finansowej placówki – tłumaczy z uwagą. Najważniejsze jest jednak to, że lekarz w tym czasie, który przecieka mu przez palce, mógłby udzielić pomocy innej potrzebującej osobie.
Czekają, a potem nie przychodzą
Joanna Ławnik, kierownik rejestracji w siedleckiej przychodni Salus Medycyna potwierdza: nieodwoływanie wizyt lekarskich wcale nie jest problemem wyolbrzymionym. I na potwierdzenie przywołuje przykład ostatniego dnia. – Pracowałam dzisiaj z kardiologiem. Na 35 osób zapisanych nie zgłosiło się aż pięć. Rzadko się to u nas zdarza, ale trzy osoby nieobecne – to norma. W skali miesiąca, kwartału czy roku powstają naprawdę spore różnice. Są to wizyty zaplanowane wcześniej, z których nikt nie skorzysta. Lekarz rodzinny, jeśli nie zgłosi się jeden pacjent, przyjmie innego, bo z reguły zgłaszają się osoby spoza listy, ale w przypadku specjalisty nie ma takiej możliwości, bo na takie wizyty nie przychodzi się z biegu. A są takie poradnie specjalistyczne, gdzie na pierwszą wizytę czeka się miesiącami – tłumaczy.
Dwie minuty
Pacjenci rezerwujący wizytę zwykle proszeni są o poinformowanie rejestracji w razie, gdy wydarzy się coś, co stanie na przeszkodzie pojawieniu się u lekarza. Wykonanie telefonu zajmuje raptem dwie minuty. I część osób dzwoni. Jak tłumaczą fakt, że nie mogą zgłosić się w przychodni? – Choroba, wizyta u innego lekarza zaplanowana np. poza miejscem zamieszkania tak, że pacjent nie jest w stanie pogodzić dwóch wizyt, szpital, wyjazd do sanatorium. Z reguły jest to choroba albo konkretny wypadek losowy – wylicza J. Ławnik. Pytana o optymalny termin zrezygnowania z terminu, wyjaśnia, że w „specjalistyce” odwoływanie go za pięć dwunasta, czyli w dniu wizyty, nic nie daje. – Zgodnie z wytycznymi NFZ, trzymając się kolejki, w momencie kiedy wypada pacjent pierwszorazowy, możemy zapisać albo przypadek nagły, jeśli lekarz tak zadecyduje, albo przesunąć kolejkę – na co w danym dniu jest już za późno.
Esemesy, telefony
Służba zdrowia próbuje zapobiegać takim sytuacjom. Coraz więcej przychodni wysyła dwa, trzy dni przed wizytą esemesy przypominające o wizycie – pacjenci zresztą bardzo sobie tę usługę chwalą, tyle że niektóre ze starszych osób zwyczajnie nie potrafią odebrać esemesa. W przypadku planowych zabiegów szpitalnych albo wizyt pierwszorazowych u specjalistów rejestracje zazwyczaj dzwonią do pacjentów z listy z prośbą o potwierdzenie obecności.
– W dramatycznie trudnej sytuacji, w jakiej znajduje się dzisiaj służba zdrowia, zwłaszcza szpitale powiatowe, ilość personelu szpitalnego, jest ograniczona, w związku z tym „zwykłe” wykonanie telefonów do kilkudziesięciu osób stanowi dodatkowy wysiłek, który staramy się podejmować. Niestety, bywa, że pacjent potwierdza wizytę – chyba na zasadzie psikusa, a i tak na nią nie przychodzi – mówi K. Żochowski.
Dermatologa można odpuścić?
W siedleckim Salusie praktykowane jest m.in. telefonowanie do pacjentów zapisanych na wizyty pierwszorazowe. – Dwa dni wcześniej albo w przeddzień potwierdzamy obecność, a i tak część chorych nie przychodzi. Potwierdzają, a nie przychodzą – mówi J. Ławnik. – Ostatnio obdzwaniałam pacjentów zapisanych do specjalisty przyjmującego nazajutrz. Od jednej z pań usłyszałam: „Właśnie miałam dzwonić do państwa, żeby odwołać wizytę”. Było to w godzinach popołudniowych. Przypuszczam, że sama nie zadzwoniłaby, ale dzięki temu telefonowi ściągnęliśmy w ostatniej chwili innego pacjenta, co też nie zawsze się udaje, bo ludzie mają zaplanowane swoje sprawy, np. pracują i niekoniecznie mogą wyskoczyć do lekarza. Naprawdę nie jest prosto uzupełnić takie luki – zauważa J. Ławnik.
– Kolejki do lekarzy naprawdę byłyby sporo krótsze, gdyby chorzy czuli się w obowiązku poinformować o tym, że nie zgłoszą się na wizytę, i robili to odpowiednio wcześnie. Powinni to robić, ale uważają, że nic się nie stanie – dopowiada. Zauważa też pewną prawidłowość: z reguły ranga schorzenia, z jakim się borykają pacjenci, ma przełożenie na odpowiedzialne podejście do wizyty: bardziej pilnujemy spotkań w gabinecie onkologa czy kardiologa niż dermatologa bądź okulisty.
Siła wyższa?
Przybywa systemowych sposobów na ograniczenie tej praktyki, tyle że nie wszystkie są doskonałe.
– Jeszcze niedawno można było zapisać się do poradni specjalistycznej, np. do endokrynologa, w kilku przychodniach. Pacjent wykonywał konsultację tam, gdzie doczekał się jej najszybciej, rzadko kiedy odwołując pozostałe z „zaklepanych” terminów. Na szczęście NFZ teraz blokuje możliwości zapisania się w kilku miejscach na raz – mówi K. Żochowski.
– Pacjenci powołują się na swoje prawa, ale absolutnie nie poczuwają się do obowiązku. A odwołanie wizyty powinno być obowiązkiem ze względu na innych chorych. Ze strony NFZ jedyną sankcją wobec pacjenta, który nie zgłosił się na zaplanowaną pierwszorazową wizytę bez podania powodu, jest przesunięcie go na koniec kolejki. Ale ma on prawo swoją nieobecność uzasadnić tzw. siłą wyższą – uściśla kierownik rejestracji w Salusie.
Nie można ukarać
W opinii dyrektora garwolińskiej SPZOZ to przysłowiowe machanie ręką na informowanie placówki zdrowia, że nie stawimy się w wyznaczonym dniu, na wyznaczoną godzinę, to spuścizna czasów komunizmu. – Utrwaliło się wtedy przekonanie, że służba zdrowia jest za darmo, więc jest nic niewarta, czytaj: można ja lekceważyć. W sytuacji, gdyby była niewielka opłata ryczałtowa, symboliczna, jakiej 5 zł, człowiek zastanowiłby się trzy razy, czy można zbagatelizować kontakt z przychodnią, bo przecież cenna jest każda złotówka. Oczywiście, choćby ze względu na nasze przyzwyczajenia, ktoś, kto chciałby przeprowadzić taką nowelizację, musiałby się narazić na ogromną niechęć społeczną – stwierdza K. Żochowski.
LI