Kościół
Źródło: FOTOLIA
Źródło: FOTOLIA

Nie jestem Charlie

Jak podały agencje informacyjne, w niedzielnej demonstracji w Paryżu wzięło udział blisko milion osób, w tym 50 przywódców państw.

Wielu z jej uczestników miało ze sobą ołówki (znak solidarności z zabitymi rysownikami) lub tabliczki z napisem „Je suis Charlie” (Jestem Charlie). Marsz był protestem przeciwko brutalnemu zamordowaniu 12 osób związanych z redakcją kontrowersyjnego tygodnika satyrycznego „Charlie Hebdo”.

Choć trudno odmówić zasadności protestu (zdecydowane opowiedzenie się przeciwko terroryzmowi i bezsensownej śmierci), nie do końca jest jasne, w obronie jakich wartości Francuzi wyszli na ulice. Teoretycznie: wolności słowa, pracy, wyrażania opinii i poglądów, republiki i zasad, na których wyrosła (wolność, równość, braterstwo). OK. Jednak ostentacyjna identyfikacja z pismem, które głównym orężem promocji i nośnikiem medialnego przekazu uczyniło bluźnierstwo, ordynarną satyrę, rynsztokowy język, obscenę, przekraczanie granic przyzwoitości budzą poważne wątpliwości. Traf chciał, że tracąc poczucie instynktu samozachowawczego, redaktorzy pisma zaczęli poszturchiwać Allaha i jego proroka Mahometa. I to stało się początkiem ich zguby.

W relacjach światowych serwisów z francuskiej demonstracji szukałem również słów protestu przeciwko innemu bestialskiemu mordowi, którego 8 stycznia br. dokonali nigeryjscy islamiści z organizacji Boko Haram. Zginęły dwa tysiące chrześcijan. Mieszkańców miasta Baga zamordowano w bestialski sposób, a ich domy zrównano z ziemią. I co? Nikt nawet o nich nie wspomniał. Niemożliwe jest, aby w zglobalizowanym świecie informacja mogła komukolwiek umknąć. Po prostu nie wydała się organizatorom marszu istotna. To przecież byli „tylko” chrześcijanie. ...

Ks. Paweł Siedlanowski

Pozostało jeszcze 85% treści do przeczytania.

Posiadasz 0 żetonów
Potrzebujesz 1 żeton, aby odblokować ten artykuł