Komentarze
Nie kop pana, bo się spocisz…

Nie kop pana, bo się spocisz…

Całkiem niedawno podnoszono na poważnie argument przeciwko polskiej rzeczywistości politycznej, iż podziały polityczne sięgnęły wnętrza polskich rodzin, rozrywając nawet wspólnotę świątecznych stołów i spotkań rodzinnych.

Polaryzacja społeczna miała być tak wielka, że w rodzinach nie podawano sobie dłoni, odmawiano prawa do zasiadania przy wspólnym stole etc. Być może i takie przypadki miały miejsce. Krewkość natury niektórych naszych rodaków jest dość znana chociażby z polskiej literatury. Z drugiej zaś strony trudno spokojnie rozmawiać, gdy dostrzega się to, co dzieje się w polskiej przestrzeni publicznej, a niecenzuralne słowa cisną się same na usta. Biorąc pod uwagę mój stan życiowy, nie powinienem tego pochwalać. Z drugiej zaś strony wspomnienie działań chociażby św. o. Pio wobec niektórych penitentów, kopniakiem „odwodzącego” od konfesjonału tych, którzy nie chcieli żałować za swoje grzechy, pozwala mi z pewną dozą nadziei jakoś uzasadnić i te słowa powszechnie uznawane za niecenzuralne. Szczególnie wówczas, gdy z narodu robi się durnia.

„Salomonowy” wyrok pewnej pani sędziny, rozpoznającej sprawę Władysława Frasyniuka o napaść na funkcjonariuszy policji, zapewne do dziejów polskiego sądownictwa nie przejdzie i ulegnie szybkiemu zapomnieniu. Chociażby ze względu na dozę wstydu, jaki niesie ze sobą. Trudno bowiem chwalić się czymś, co rozbija nie tylko granice logiki, ale przede wszystkim jest doskonałym dowodem na powiązania ideologiczne obecnych opozycjonistów i „ciemiężonej widmem odpowiedzialności” struktury sądownictwa polskiego. Wydająca wyrok stwierdziła, że co prawda policjanta kopać nie wolno, ale jeśli robi to człowiek „osławiony” w historii polskiej walki o wolność, a dodatkowo dopuszcza się tego w „słusznej” sprawie, to ma to znamiona nie tyle czynu zabronionego, ile raczej stanowić może podstawę do dumy i wręcz winno stanowić kanwę do opowiadania dzieciom w szkołach i rodzinach o „polskiej drodze do wolności”. Zasadzający kopniaka stróżom prawa dawny polski opozycjonista w oczach pani sędziny jawi się co najmniej jak Lech Wałęsa przeskakujący mur stoczniowy (do dzisiaj z wrażenia nie mogący dojść przy której z trzech możliwych bram). Przy czym owa „obrona wartości” przez Władysława Frasyniuka dotyczyła blokady legalnego zgromadzenia związanego z miesięcznicą smoleńska. Widać więc, że największym zagrożeniem w oczach pani sędziny polskiej konstytucyjności jest legalne zgromadzenie osób mających inny ogląd rzeczywistości niż pani sędzina. Winniśmy więc wpisać do naszej ustawy zasadniczej passus mówiący o tym, iż wolność w Polsce ma swoje granice, a mianowicie mniemania sędziów i ich zachwyty nad konkretnymi osobami. To już nie arbitraż elegancji, o którym pisał w „Quo vadis” Sienkiewicz, ale wręcz mesjanistyczna misja względem całego narodu, po spełnieniu której niektórym sędziom wolno będzie jeździć po pijaku przez stolicę i parkować w zjazdach garażowych w poprzek. Nie sposób więc powstrzymać się od niecenzuralnych słów, gdy konstatuje się, iż zdaniem polskich sędziów zjedzenie jednego cukierka w sklepie jest przestępstwem, a kopanie policjanta w „słusznej sprawie” – czynem wręcz bohaterskim.

 

Musi być po naszej stronie

Wydaje się, iż ów mesjanizm jest czymś wspólnym dla sędziów we wszystkich krajach Unii Europejskiej. Rysująca się na horyzoncie przegrana polskiego rządu w sprawie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego (clou reformy sądownictwa) w tle ma również owo przekonanie o wyższości kasty sędziowskiej nad wszystkimi obywatelami naszego kontynentu. Trybunał Sprawiedliwości UE odmówił bowiem wysłuchania przedstawicieli inkryminowanej części polskiego Sądu Najwyższego, tłumacząc się, iż ma wystarczający ogląd sytuacji. Niestety, stwierdzić należy, że miał on czas wysłuchać płaczliwych narzekań „ciemiężonej kasty”, a zabrakło mu już czasu na wysłuchanie drugiej strony (co jest podstawową zasadą dla wydawania sprawiedliwych wyroków). Fakt ten wskazuje dosadnie, iż nie o sprawiedliwość idzie, ale o wygranie sprawy przez jedną ze stron. Myślę, że taka postawa ma tylko jedno uzasadnienie – obecność w strukturach TSUE polskiego sędziego, który już dawno doradzał swoim polskim kolego, co należy czynić, a obecnie pełni rolę lobbysty na salonach trybunałowych. Samo jednak działanie polskiego sędziego nic by nie znaczyło, gdyby nie przekonanie ogółu sędziów owej instytucji o swojej nieomylności. Nieomylności niczym nie uzasadnionej i opartej na własnym mniemaniu. Zresztą sam sposób powoływania sędziów owej instytucji wskazuje na jej polityczny, a nie merytoryczny charakter. Są oni bowiem mianowani przez władze poszczególnych krajów członkowskich UE. Akurat obecni polscy „delegaci” do TSUE dziwnie związani są z dawnymi rządcami naszego kraju. Nie jest więc tajemnicą poliszynela, iż właśnie te ideologiczne interesy będą oni reprezentować. Także w prywatnych rozmowach kuluarowych w ramach TSUE. Tak więc można dość jasno sprecyzować, skąd swoją wiedzę o polskim wymiarze sprawiedliwości czerpie TSUE i dlaczego nie dopuszcza możliwości wysłuchania drugiej strony. Tylko czy w tym przypadku wyrok będzie obiektywny? Śmiem twierdzić, że nie.

 

Obyś żył w ciekawych czasach

Przyznam się, że jest to moje marzenie. Czasy ciekawe to jednak nie nasza teraźniejszość. Nie rozwijają one człowieka w jego poznawaniu rzeczywistości, lecz czynią z niego marionetkę w grze niektórych. Syte koty na salonach bawią się ludźmi, za wszelką cenę chcą z niego uczynić nic nierozumiejący motłoch. Szkoda, że w ferworze poszukiwania nieustannej zabawy poddajemy się tym właśnie działaniom. Wystarczy tylko ideologiczne podlizanie się nam i już z głębi serca popieramy tych, których marzeniem jest pociąganie za sznurki. Tymczasem to, co my określamy wolnością, w gruncie rzeczy stanowi spętanie nas i zniewolenie. A przecież wolność rodzi się w głowach. Logicznie myślących.

Ks. Jacek Świątek