Komentarze
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Nie lubię, gdy mnie klepią po ramieniu…

Jeden z moich wykładowców w czasie studiów zwykł mawiać, że nie z każdym należy wdawać się w polemikę, gdyż bywają czasami tacy, od których coś się może do ręki przylepić. Przyznaję mu słuszność i starałem się przyznawać przez całe życie. Dlatego nigdy nie podejmowałem się „naprawiania” tego, co inni mówią lub piszą o moich tekstach.

Jednakże jest pewien rodzaj zachowania, który raczej sprawia, że nie pozostaję obojętny. Owszem, wyprowadza mnie z równowagi kłamstwo, chamstwo i góralska muzyka, choć ta ostatnia najmniej, lecz najbardziej doprowadza mnie do szału zwykła ludzka ignorancja, ubierająca szatki „naukowego światopoglądu” (przy czym to ostatnie twierdzenie używane jest przeze mnie nie tylko w odniesieniu do marksistów). Kilka tygodni temu pomieściłem na łamach „Echa Katolickiego” felieton poświęcony obecności bełkotu w polskich mediach. Artykuł ów był pokłosiem przerażającego zakłamywania rzeczywistości na kanwie tragedii młodych Norwegów, którzy stracili życie w wyniku napadu szaleństwa (jak wówczas się wydawało) jednego człowieka. Dzisiaj wiadomo już, że w szaleństwo wierzyć zbytnio nie możemy, gdyż śledcze tropy (o czym w mediach polskich jakoś cichutko) wiodą za naszą wschodnią granicę. Ale nie o tym chcę pisać.

Czy w wiosce jest szkoła?

Jedną z cech bełkotu jest to, iż musi się natychmiast odezwać, gdy zdaje mu się, że ma coś do powiedzenia. Moi znajomi przynieśli mi wypowiedź nieznanego mi człowieka na łamach jednego z lokalnych tygodników, który szalenie oburzył się na moje stwierdzenie, że w Unii Europejskiej realizowany jest lewacki model społeczny. Na dowód mojej nieznajomości rzeczy przytoczył był kilka nazwisk europejskich polityków, m.in. kanclerz Niemiec Anielę Merkel, prezydenta Francji Mikołaja Sarkozy’ego, premiera Włoch Sylwestra Berlusconiego, którzy sprawują rządy we własnych krajach i mają wpływ na działania Unii Europejskiej. I w tym momencie właściwie mógłbym skończyć pisanie, ponieważ dla człowieka, który choć trochę rozumuje, a nie tylko posiada umiejętność odczytywania słów, popularnie dzisiaj nazywaną czytaniem, dowód ignorancji owej osoby jest jasny. Wystarczy wszak wejść na strony internetowe powyższych polityków lub partii, które są politycznym ich zapleczem, by zrozumieć, iż po pierwsze mamy do czynienia z tzw. centroprawicą, a po drugie w programach tychże partii aż roi się od socjalistycznych komunałów. Co więcej, proponowane przez nich rozwiązania z prawicową myślą społeczną i ekonomiczną mają tyle wspólnego, co zwykłe krzesło z krzesłem elektrycznym, a mianowicie wspólną nazwę, a przeznaczenie inne. Oczywiście, pewną trudność nastręcza znajomość języków obcych, lecz w dobie sprawnie elektronicznych translatorów zdaje się być to trudność do przełamania. Dla przykładu weźmy np. CDU, z której wywodzi się obecna kanclerz Niemiec. W swoim programie ekonomicznym używa owa partia sformułowania „społeczna gospodarka wolnorynkowa”. Nasza nieszczęsna konstytucja również powołuje się na ten termin, który zawiera w sobie zasadniczą sprzeczność. Jeśli bowiem mówi się o gospodarce opartej na wolnym rynku, to wszelkie jej regulowanie w interesach jakichkolwiek grup społecznych przeciwko innym zakłada ingerencję państwa w wolność obywateli. Czym innym wydaje się sformułowana przez Jana Pawła II idea solidaryzmu społecznego, oparta na związku tożsamości narodowej oraz dobrowolności zobowiązań obywateli, a czym innym sterowanie ekonomią poprzez zakazy i nakazy administracyjne. Mówiąc w wielkim uproszczeniu: solidaryzm oznacza raczej stymulowanie ducha ludzkiego do działania w interesie innych, zaś społeczna gospodarka rynkowa jawi się jako zewnętrzny przymus do określonego działania. Państwo ma prawo określać ramy, których poruszać się może człowiek, ale nie może człowieka zastępować, ani za niego podejmować decyzję. O powstawaniu w związku z tym rozbudowanej biurokracji nawet nie wspominam, bo gołym okiem widać, jak jest ona w tych państwach rozdęta (proszę spojrzeć chociażby na Włochy). I to jest różnica pomiędzy prawicą a lewicą. Gdzie zatem sytuują się owe „rządy europejskie”? Przaśna logika sama wskazuje ich miejsce.

Inżynieria ducha

Zgłębiając dalej wspomniane programy można znaleźć również takie kwiatki, jak chociażby przeformułowanie definicji małżeństwa. Właśnie w programie partii Mikołaja Sarozy’ego znaleźć można takową propozycję. Celem owej „zmiany” ma być objęcie przez państwo opieką „mniejszości”, by nie czuły się wyobcowane. Oznacza to nic innego, jak wprowadzanie zezwoleń na rejestrowanie dewiacji pod nazwą małżeństwa. Jeśli to ktoś  próbuje określić jako myślenie prawicowe, to ja jestem nibynóżką jakowegoś pierwotniaka. Z natury bowiem swojej prawicowa idea podnosi przywiązanie do tradycji, rozumianej nie jako tęsknota za łowicką krajką, ale związanie z obyczajem i jasnymi określeniami dopuszczalnych zachowań, gdyż ma to związek nie tyle z zachowaniem porządku społecznego dzisiaj, lecz przede wszystkim na przyszłość. I w tym miejscu również lewica rozchodzi się z prawicą. Lewica z natury bowiem chce rozwiązań teraz, bez zbytniego odnoszenia się do przyszłości, którą zresztą traktuje jako mglistą ideę, a myśl prawicowa z zakorzenienia w przeszłości wysnuwa odpowiedzialność za los przyszłych pokoleń. Może właśnie dlatego to nie lewica, ale prawica tak silnie bije na alarm, gdy widzi rosnący dług publiczny. Prawica mając pod nogami skałę tradycji raczej nie wdaje się w chybotliwość lewicowości, która próbuje nie ugrzęznąć w ruchomych pisakach relatywizmu. Oczywiście o wielu sprawach innych można by długo pisać, a ramy tego felietonu są raczej skromne. Więc na tym poprzestanę, gdyż jasnym wydaje się, iż powyższych partii określić jako prawicowe jakoś nie można.

Tytułem podsumowania

Muszę jednak zaznaczyć na koniec kilka kwestii. Po pierwsze nigdy nie interesowało mnie jak dana partia siebie określa. Gdyby tak było, to w chwili pojawienia się np. partii Marsjan powinienem uznać istnienie takowego gatunku na ziemi, a to jest teza cokolwiek dziwaczna. Nie jest ważne jak się dana organizacja określa, ale to, co ona głosi. Po drugie najbardziej nie cierpię spośród wszystkich nurtów politycznych tych, które sytuują się w centrum, a spowodowane jest to pamięcią historyczną, która nauczyła mnie, iż w rewolucyjnym parlamencie Francji ten obszar polityczny nazywano czule „bagnem”. Po trzecie wreszcie wyznaję zasadę, by najpierw cokolwiek poznać, a potem mówić. Dlatego wszystkim „specjalistom” od ocen i żartów politycznych polecam nadmiar organów wzrokowych wykorzystać do nauki, a nie puszczania oczek w stronę czytelników, gdyż to lepiej wychodzi panienkom z rogu ulicy. A one raczej nauczycielkami nie są, chociaż może mogą udzielać instruktażu w lewackim pomyśle pewnego wychowania.

Ks. Jacek Świątek