Nie miałem nic do stracenia
Ks. prałat Mirosław Łubik, emerytowany proboszcz parafii NMP Matki Kościoła w Łukowie, będąc wikariuszem łukowskiej parafii pw. Przemienienia Pańskiego, wspierał działania opozycji niepodległościowej. Za swoją postawę i pomoc internowanym oraz ich rodzinom otrzymał wiele wyróżnień, w tym niedawno te najważniejsze: Krzyż Wolności i Solidarności oraz Krzyż Komandorski Odrodzenia Polski. Ostatnie odznaczenie odebrał z rąk Prezydenta RP Andrzeja Dudy podczas oficjalnej uroczystości, która miała miejsce 17 grudnia ubiegłego roku w Pałacu Prezydenckim w Warszawie.
Na pytanie, co czuł w tamtym momencie, skromnie odpowiada, że nie samo odznaczenie, ale reakcja i wzruszenie osób mu towarzyszących wywarły na nim największe wrażenie. – Kiedy patrzyłem na ich twarze, widziałem łzy w oczach. Mocno to przeżywali i chyba na skutek ich reakcji ja również się wzruszyłem – przyznaje, dodając, że pojawiła się też satysfakcja, iż doceniono wartości chrześcijańskie. – Właśnie za taką postawę, zgodną z tymi wartościami, otrzymałem wszystkie dotychczasowe wyróżnienia i to jest dla mnie najważniejsze – podkreśla.
A jest ich niemało, zarówno w skali kraju, jak i regionu: od solidarnościowych, kurii polowej po miejskie, jak statuetka Złotego Niedźwiedzia za zasługi dla miasta Łukowa. W 2015 r. otrzymał Złotą Odznakę Honorową Zasłużony dla Województwa Lubelskiego, w 2019 r. medal „Za zasługi dla Niepodległości”, Krzyż Wolności i Solidarności oraz Krzyż Komandorski Odrodzenia Polski. Wszystkie są pokłosiem działań na rzecz środowiska opozycyjnego w latach 80.
Służby zainteresowały się ks. M. Łubikiem dość wcześnie, bo już w seminarium. Potem była działalność opozycyjna, stan wojenny. Jak wspomina tamte czasy? – Miałem próbkę oceny ówczesnej rzeczywistości, będąc w wojsku. Zostałem wezwany jako jeden z pierwszych z seminarium, bo i pesel już był słuszny – żartuje, choć wtedy powodów do śmiechu zarówno on, jak i inni kapłani, miał mniej. – Patrząc z perspektywy, te próby „złamania” były zupełnie nieudane. Pojawiały się formy fizycznej represji, ale ponieważ byłem dość sprawny, nie miałem z tym problemu. Odbywało się bardzo dużo zajęć politycznych, mnóstwo wykładów, jednak nasza wiedza historyczna była dobra, więc na tym polu również im się nie udawało – podsumowuje.
Kiedy to było
W latach 80 ks. Mirosław utrzymywał kontakty z opozycją siedlecką oraz działaczami Komitetu Obrony Robotników z całego kraju. Pomagał ukrywać zbiegłego z internowania siedleckiego działacza Mirosława Andrzejewskiego – najpierw u siebie, potem organizował wywiezienie go do Kraśnika, gdzie trafił pod opiekę innego proboszcza. Zajmował się również transportem literatury bezdebitowej do Łukowa, zaangażował się w jej kolportaż. Kierował też grupą młodych ludzi, która wykonywała napisy nawołujące do bojkotu wyborów do sejmu i rad narodowych. W 1980 r. czynnie pomagał w tworzeniu struktur niezależnych związków zawodowych, zarówno robotniczych, jak i rolniczych. Po wprowadzeniu stanu wojennego, mimo utrudnień ze strony SB, nadal czynnie wspierał podziemną Solidarność. Odwiedzał osadzonych w więzieniach przyjaciół, zajmował się kolportażem ulotek, prasy, również na teren ZSRR.
– Najbardziej jednak skupiałem się na pomocy charytatywnej – wspomina. – Razem siostrą Leonorą, szarytką, zostaliśmy przyjęci do Prymasowskiego Komitetu Pomocy Internowanym. Co ciekawe, wcale nie finansowa pomoc była dla nich najważniejsza, choć tę również organizowaliśmy. Staraliśmy się wspierać ich psychicznie, a była to spora grupa, bo w Łukowie internowano 11 osób. Trzeba było pomóc tym wszystkim rodzinom, przede wszystkim rozmawiać. Kto miał z nimi kontakt, widział ich emocje, przeżycia. Bez wyciagnięcia ręki było im bardzo trudno żyć, funkcjonować. Sytuacja, w jakiej się wtedy znaleźli, była dla nich tragiczna. Staraliśmy się rozmawiać, uspokajać, wspierać – wspomina, zauważając, że zaniechanie tej pomocy byłoby grzechem ciężkim.
Refleksje po latach
Wracając myślami do tamtych dni, znowu skromnie podkreśla, że wszystkie przyznane mu odznaczenia nie są przeznaczone dla niego, ale całej wspólnoty, w jakiej wówczas działał. – Kiedy czytałem uzasadnienia, które załączano do decyzji o nadaniu, to były bardzo miłe chwile. Dla mnie wszystkie te słowa, oceny, podsumowania są dowodem, z jak niesamowicie odpowiedzialnymi i zaangażowanymi ludźmi było mi dane współpracować. Trafiłem w tej parafii na bardzo dobry grunt. W tym kryje się odpowiedź na źródło naszych małych sukcesów – zauważa.
Choć czasy były trudne, ks. M. Łubik twierdzi, że nie przypomina sobie chwil zwątpienia. – To oni, ludzie, którzy mieli rodziny, byli w trudniejszej sytuacji. A ja? Ja nie miałem nic do stracenia – przyznaje. Mimo to był obserwowany, a po latach dowiedział się, że służby także nim się interesowały. – Ale ponieważ w parafii było nas dwóch: ja i ks. Marek Boruc, i tak naprawdę to on był bardziej aktywny na zewnątrz, jego bardziej skrupulatnie obserwowano. Ja miałem dzięki temu spokój, przez co mogłem działać, nie wzbudzając podejrzeń – wyjaśnia. Po przeczytaniu informacji służb na swój temat, które znajdują się w IPN, stwierdza, że wiedzieli o rozprowadzaniu wydawnictw bezdebitowych, nielojalności wobec władz. – Same, nazwijmy to, komunały – podsumowuje krótko. – W końcu zorientowali się, czym się zajmuję, ale za późno – dodaje ze śmiechem.
Służyłem i będę służyć
Dziś dość często słychać slogany, że Kościół nie powinien mieszać się w politykę, ale gdyby nie pomoc i wsparcie duchownych w tamtych czasach, o odzyskanie wolności byłoby o wiele trudniej. Ks. Mirosław Łubik, pytany o zdanie na ten temat, przywołuje definicję terminu „polityka”. – Przecież jego pierwsze znaczenie to służba społeczeństwu i ja tak pojmuję ten termin – tłumaczy. – Nigdy nie startowałem do objęcia stanowisk, do polityki we współczesnym ujęciu i rozumieniu. Dla mnie to zawsze była i będzie służba drugiemu człowiekowi.
JAG