Historia
Źródło: wikipedia
Źródło: wikipedia

Nie poddali się wrogom

Osaczeni przez carskich urzędników, broniąc wiary swoich ojców, skryli się w stodole, którą następnie podpalili. Pamięć o heroicznym czynie unickiej rodziny Koniuszewskich ze wsi Kłoda Mała w parafii Horbów, która stała się symbolem determinacji i wierności Kościołowi katolickiemu, wciąż pozostaje żywa nie tylko wśród kolejnych pokoleń miejscowych parafian.

Już w 1925 r., 51 lat po śmierci Koniuszewskich, mieszkańcy miejscowości Kłoda Mała upamiętnili akt samospalenia rodziny, stawiając na terenie ich gospodarstwa pomnik. Umieszczono na nim motto: „Wrogom naszym ziemi polskiej nigdy nie oddamy”. Obecnie z inicjatywy i dzięki zaangażowaniu Stowarzyszenia Pamięci Unitów Podlaskich „Martyrium” trwają prace przy zagospodarowaniu miejsca śmierci rodziny Koniuszewskich. Aby zachować świadectwo i pamięć o bohaterskich unitach podlaskich, w związku z obchodzonym w tym roku 25-leciem ich beatyfikacji, postanowiono także wznowić publikację „Józef Koniuszewski. Wspomnienie z czasów prześladowania Unitów na Podlasiu”.

To poruszająca opowieść o brutalnym niszczeniu dobytku i prześladowaniu unitów opierających się przyjęciu prawosławia i desperackiej śmierci Koniuszewskich, napisana przez Józefa Barwińskiego pod pseudonimem „Nadbużanin”, świadka tamtych wydarzeń.

„Ja Polak i katolik”
Po koniec lata 1874 r. rosyjskie wojsko siłą zmusiło wszystkich parafian unickiej cerkwi pw. Przemienienia Pańskiego w Horbowie do zgromadzenia się przed świątynią. Rozkazano im przejść na prawosławie. „Car łaskawie wejrzeć raczył na podlaskich unitów i zezwolić na przyłączenie ich do prawosławia, od którego oderwali ich Polacy, wysłał więc zbrojne pułki, aby kulami i bagnetem dokonali tego połączenia” – pisze w książce „Nadbużanin”. Jedni, nie mogąc znieść bestialstwa żołnierzy, poddawali się. Inni z sobie tylko znaną siłą wewnętrzną przeciwstawiali się i nie chcieli zmienić obrządku. „Mieszkańcy Kłody wiernymi pozostali wierze ojców, wszelkie namowy moskiewskich czynowników nie zdołały ich nakłonić do apostazji, przysłano im więc egzekucję wojskową i goście ci gorsi od szarańczy, dręczyli już od tygodnia biednych Kłodczanów” – czytamy. Na opornych gospodarzy nakładano kontrybucję. Wśród tych, którzy nie zgodzili się na zmianę wiary, był Józef Koniuszewski. Gospodarzył na kilku morgach ziemi, był człowiekiem spokojnym i pracowitym, własnym wysiłkiem zbudował niewielki dom, gdzie mieszkał z rodziną, i stodołę. Dla podkreślenia swojej tożsamości powtarzał swoim oprawcom: „Ja Polak i katolik”. Taka postawa wzmagała jeszcze bardziej złość i nienawiść kozackich żołnierzy, przez których został dotkliwie pobity. Dodatkowo jego los skomplikował się, gdy żona spodziewała się drugiego dziecka. Carscy urzędnicy uznali, że noworodek będzie musiał zostać ochrzczony w cerkwi i to jak najszybciej po urodzeniu. Z tego powodu śledzono brzemienną żonę Anastazję. 

Zmaltretowany, ale nieugięty
Dziecko przyszło na świat 7 października 1874 r. Ze względu na odmowę ochrzczenia córki w religii cara Józefa osadzono w bialskim więzieniu. Powrócił z niego zmaltretowany, ale nieugięty. Obłożono go podatkami i zaczęto nękać karami pieniężnymi. „Co sobota zjawiał się wójt ze strażnikiem ziemskim w chacie i ściągał z polecenia naczelnika powiatu czternaści rubli. Koniuszewski pracował jak wół, wyprzedawał ćwiartkami pozostawione na zimę zboże i płacił, byle tylko dzieci chronić przed chrztem schizmatyckim” – czytamy we wspomnieniach. Na końcu dokonano licytacji sprzętu domowego, zabrano pościel i ciepłe ubrania. Została tylko świnia i krowa, a i te wkrótce zarekwirowano, zabito psa. Rodzinie pozostał tylko dom i niewielkie budynki gospodarcze. Józef nie mógł znaleźć pracy, bo w okolicznych dworach obawiano się go zatrudnić. To wszystko doprowadziło Koniuszewskich do skrajnej biedy. „Nędza okropna – bez nadziei wyjścia, kiedy stanie przed oczami blade widmo głodu, a tu nie ma środka obrony przeciw niemu i patrzeć trzeba na cierpienia rodziny i słuchać jęku dziatek z płaczem wołających chleba” – wspomina „Nadbużanin”. Małżeństwo jednak się nie załamało. Wiedzieli, że nie mogą sprzeniewierzyć się swojej katolickiej religii ani poddać się niesprawiedliwości carskiego prawodawstwa. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Pewnego dnia małżonkowie dowiedzieli się, że młodsze dziecko zostanie odebrane im siłą i ochrzczone w cerkwi prawosławnej. Postanowili do tego nie dopuścić. 

Udali się w drogę
Był 10 grudnia 1874 r. Padał śnieg, wiał lodowaty wiatr. Koniuszewska upiekła z resztek mąki chleb. Rodzina uklękła przed obrazem Matki Bożej Leśniańskiej i zaczęła się modlić. „Nieoświeceni prostaczkowie sercem pojęli wzniosłą ideę, za którą tyle krwi popłynęło, na której ołtarze tyle złożono ofiar i poświęcając się dla triumfu, w ostatnich chwilach życia błagali Stwórcę o łaskawe przyjęcie ofiary”. Potem małżonkowie odwiedzali sąsiadów, przepraszali i informowali, że wybierają się w drogę. Nie powiedzieli jednak, dokąd. „Przed podróżą” młodszą córkę ochrzcili z wody i dali jej na imię Łucja. Zbliżała się godzina 22, kiedy ktoś zauważył pożar. Ludzie zaczęli wybiegać z domów. W sąsiedniej wsi rozległ się dzwon na trwogę. Zorientowano się, że płonie stodoła Koniuszewskich. Zdezorientowani sąsiedzi wbiegli do ich domu. Zobaczyli stół zastawiony do wieczerzy, ale nie było przy nim gospodarzy. Pomyśleli, że już wyszli, są gdzieś w drodze i nawet nie wiedzą, że ich zagroda się pali. Ogień przybierał na sile i nagle wśród trzasku płomieni do zebranych ludzi dotarły słowa kościelnych pieśni. Na ratunek było za późno. Nazajutrz w zgliszczach zgorzałej stodoły odgrzebano zwęglone ciała dwojga ludzi, trzymające na rękach dwoje zwęglonych małych dzieci.

Wdzięczny parafianom
Wspomnienie o heroicznym czynie unickiej rodziny Koniuszewskich, która stała się symbolem determinacji i wierności Kościołowi katolickiemu, pozostaje wciąż żywe w parafii w Horbowie. – Jestem pełen podziwu dla swoich parafian, którzy pielęgnują pamięć o wydarzeniach sprzed prawie 150 lat – mówi ks. Józef Nikoniuk, proboszcz parafii Przemienienia Pańskiego w Horbowie. – Dbają o pomnik, przy którym zawsze są świeże kwiaty, a także o przestrzeń wokół. Każdego roku, 10 grudnia, w rocznicę śmierci Koniuszewskich, zapalają znicze. To miejsce już swoim wyglądem świadczy o tym, że musiało się wydarzyć tu coś ważnego. Pomnik leży na urokliwym szlaku rowerowym. Bardzo często widzę rowerzystów z Białej Podlaskiej i okolic, którzy zatrzymują się przy nim – dodaje proboszcz.
Pomnik to nie jedyny symbol upamiętniający desperacką śmieć unickiej rodziny. W kościele znajduje się obraz z drugiej połowy XIX w. – jeden z nielicznych w diecezji poświęcony tematyce unitów, na którym można zobaczyć Koniuszewskich z dwójką małych dzieci. Z kolei na placu kościelnym znajduje się symboliczny nagrobek – tablica upamiętniająca rodzinę. – Wiemy, gdzie została pochowana rodzina. Niestety, w latach 70 prywatny właściciel kupił teren dawnego cmentarza kościelnego. Dziś to miejsce prywatne, nienależące do parafii ani do stowarzyszenia „Martyrium”, stąd forma upamiętnienia w postaci tablicy – tłumaczy ks. J. Nikoniuk. W 2006 r. z inicjatywy samorządu gminy Zalesie oraz parafian z Horbowa został posadzony Dąb Trzeciego Tysiąclecia – Rodzinie Koniuszewskich, „którzy życie poświęcili w obronie wiary i Kościoła w hołdzie za męczeństwo – na wieczną chwałę i w dowód wdzięczności”.
– Jestem wdzięczny tym wszystkim, którzy angażują się w wiele inicjatyw związanych z upamiętnieniem Koniuszewskich. Zwłaszcza że z każdym rokiem ubywa najstarszych parafian, którzy od swoich dziadków słyszeli o świadectwie tej rodziny. Na pewno to wszystko służy duchowemu dobru – zaznacza proboszcz. Tym bardziej że, jak przypomina, władze carskie robiły wszystko, aby zapomniano o tej heroicznej śmierci. – Od razu ruszyła machina carskiej propagandy niszcząca pamięć męczeńskiej śmierci. Koniuszewskiego oskarżano o różne przewinienia, o to, że był pijakiem, bandytą, złodziejem. Na szczęście ten sposób zohydzenia bohaterskiego czynu nie powiódł się… I pamięć pozostała żywa do dziś…

HAH