Nie szata
To dopiero wynalazki! Co prawda, nie bardzo umiem je sobie wyobrazić, ale skoro istnieją… W czasach A/H1N1takie właściwości są nie do przecenienia. Leczące ubranie podobno pokryte jest tlenkiem tytanu, który reaguje pod wpływem światła i zabija wirusa, który się z nim zetknie. Ważne też, że materiał nie traci swoich właściwości po wielokrotnym praniu. I wcale nie wygląda kosmicznie, tylko całkiem zwyczajnie. Kto to wymyślił? Wiadomo, Japończycy. Ale tam podobno pracownicy nie wykorzystują całego urlopu, bo wstyd. A skoro tak pracują i pracują, to nic dziwnego, że coś wypracują. Ale to nie wszystkie w tej kwestii wymysły. Bo na przykład można sobie odpuścić pranie, jak się kupi strój, co to się sam oczyszcza z brudu. No, czegoś takiego to już sobie nijak nie wyobrażę, mało tego – nie potrafię uznać za możliwe.
A to nie wszystkie ubraniowe wynalazki. Są bowiem jeszcze takie, które (bez ćwiczeń i bez diety) odchudzają (ach, kiedyż się znajdą w detalicznej albo i hurtowej sprzedaży!?) albo pomagają mamuśkom. Te bowiem nie muszą już biegać za pociechą i sprawdzać jej za kołnierzem, czy przypadkiem nie przegrzana jest. Wystarczy, że kupią śpioszki, które zmienią kolor, gdy mały człowiek się zgrzeje.
Jeszcze nie koniec na tym. Bo może ruszyć produkcja tkaniny z bambusa czy niezużytych ziaren kawy. Lekkiej, elastycznej i miękkiej. Po impregnowaniu pozyskiwanym z kokosa węglem aktywnym materiał jest też odporny na promieniowanie UV, zatrzymuje wodę i eliminuje zapach potu. Dla sportowców raj. No i z jednej filiżanki kawy można wyprodukować kilka koszulek. Takie koszulki to skarb. Powinny być w obowiązkowym zestawie nie tylko, oj, nie tylko sportowców.
No i jeszcze pokrzywa, która nie tylko odprowadza wilgoć, ale ma też działanie antybakteryjne i przeciwgrzybiczne.
Tak się jakoś po tych informacjach głupio rozmarzyłam. Że może zamiast ręcznika i herbaty będą dawać w pracy antypotną koszulkę? Albo że jak pokrzywa stanie się surowcem, to nasza zapuszczona łąka zyska miano plantacji?
Po cichu przyznam, że wszystko jestem w stanie zrozumieć i zaakceptować w tych materiałach oprócz konieczności prania. Tu od razu przypomina mi się tzw. suchy szampon z czasów mojej młodości, który miał zrobić karierę. Zwłaszcza u domorosłych elegantek. Sypało się toto na głowę, wcierało we włosy i to miało być mycie. Do dziś pamiętam sytuację, która wyleczyła moją koleżankę z korzystania z tego fenomenu. Kiedy pojechała z internatu do domu po użyciu owego kosmetyku, jej babcia wykazała nad dziewczęciem litość, współczując jej i narzekając na internat, jako siedlisko zła. Była bowiem przekonana, że wnuczka ma głowę posypaną azotoksem na skutek panującej w internacie wszawicy. I to był koniec kariery suchego szamponu wśród moich znajomych.
Na odchudzająco-leczące ubrania piszę się od razu. Ale z prania nie zrezygnuję.
Anna Wolańska