Nie tak się umawiali
Ci pierwsi postawili na człowieka nieposiadającego legitymacji partyjnej, mianując go - cokolwiek to znaczy - kandydatem obywatelskim. Wśród drugich, po przeprowadzeniu głosowania - którego wynik nikogo nie zaskoczył - ujawniło się wiele wewnętrznych animozji. Kandydat pierwszych już napędził stracha tym drugim, gdyż po marnej inauguracji i nieudolnie odczytanym przemówieniu autorstwa - jak mówią na mieście - znanych spin doktorów Kurskiego i Bielana, jego samodzielnie przygotowywane mowy zaczynają procentować w sondażach.
Z kolei murowany od pięciu lat kandydat drugich, biegle posługujący się pięcioma obcymi językami oraz mający same piątki na szkolnych świadectwach, zaczyna zaliczać wpadki.
Obok kandydatów – wskazanego i wybranego – do walki o stanowisko głowy nadwiślańskiego imperium już jakiś czas temu zgłosi się Sławomir Mentzen. I tu trzeba mu oddać, że początek prekampanii miał całkiem niezły. Pojeździł trochę po kraju. Pogadał z mieszkańcami mniejszych miast i większych wiosek. Z niektórymi wychylił po kuflu złocistego napoju, by w ten sposób utrwalać w narodzie przekonanie, że jest jedynym kandydatem tych, dla których „PiS i PO to jedno zło”. Niestety czas z letniego zmienił się na zimowy, skończyła się złota polska jesień, wczesnym popołudniem robi się ciemno, buro i ponuro, stąd i na spotkania z panem kandydatem chadza niewielu. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że jego kampania jakby chwilowo siadła.
Siadać zaczyna także kampania kandydata idealnego, czyli niezależnego. Marszałek rotacyjny, który chciał być (przez chwilę nawet był) głównym graczem, przestał nim już być i właśnie jest przeciągany pod kilem. Wszystko za sprawą Collegium Humanum. Jeszcze kilka dni temu premier Donald Tusk pisał w mediach społecznościowych: „W Koalicji 15 Października w trakcie wyborów obowiązuje zasada przyjaznej konkurencji, bez wrogości i bez lekceważenia. Decyzję Szymona Hołowni o kandydowaniu przyjąć należy z pełnym szacunkiem i uznaniem dla odwagi i determinacji Pana Marszałka”.
Każdy, kto śledzi polską politykę, od razu wiedział, na czym będzie polegać owa przyjazna konkurencja. Tuż po tym, jak Hołownia nazwał obecnego włodarza Warszawy „półpolskim kandydatem na prezydenta”, ktoś uprzejmie doniósł do mediów sprzyjających obecnej władzy, że rotacyjny marszałek studiował w „PiS-owskiej kuźni kadr”. Studiował to zresztą za dużo powiedziane, bo jak napisano, choć był na liście studentów Collegium Humanum i miał podobno wpisywane przez rektora uczelni jakieś oceny, to samego kandydata na przyszłego magistra nikt na zajęciach nie widział.
Wszystkie te rewelacje są wynikiem przecieków z akt postępowania, które prowadzi prokuratura, i co ciekawe, niektóre już zostały potwierdzone przez niedoszłego żaka. W tym miejscu pojawia się jednak pytanie: komu i dlaczego zależało, aby właśnie ta sprawa wypłynęła na starcie kampanii wyborczej? Odpowiedzi na to udzielił poniekąd sam zainteresowany. Druga osoba w państwie i kandydat na prezydenta w jednym oskarżył o atak na swoją idealną postać nadzorowane przez premiera służby specjalne. Nie użył jednak słów powszechnie uznanych za obraźliwe – on po prostu wypomniał Donaldowi, że nie tak się w koalicji umawiali.
Leszek Sawicki