Komentarze
Źródło:
Źródło:

Nie tylko Krakowskie Przedmieście

Gdy rozgrywały się wydarzenia na Krakowskim Przedmieściu wokół ustawionego tam krzyża, wielu publicystów, internetowych komentatorów, wszelkiej maści autorytety i „przypadkowi” uczestnicy sond ulicznych przekonywali nas, że mamy do czynienia z „niesłychanie szkodliwym dla Polski” moherowym folklorem, wzbudzającym śmiech i politowanie we wszystkich „cywilizowanych” krajach Starego Kontynentu (i nie tylko).

 

Tymczasem okazało się całkiem niedawno, że podobne wydarzenia miały miejsce w tak doskonale zeświecczonej Francji, dumnie dzierżącej palmę pierwszeństwa wśród pochodu laicyzacji. Oto w Paryżu wystawiono sztukę – nota bene wcześniej pokazaną we Wrocławiu w ramach kongresu kultury (lewackiej) – w której zasadniczym elementem była twarz Zbawiciela, stanowiąca kontekst dla bezsensownych zmagań człowieka ze starością. Autor owego „dzieła” oskarżał w gruncie rzeczy Chrystusa o przedłużanie nieszczęśliwej starości bohatera, bo wytworzona na kanwie chrześcijaństwa kultura nie pozwala skrócić gehenny. I oto w czasie spektaklu na scenę weszli młodzi ludzie płci obojga, którzy najpierw próbowali rozwinąć transparent z napisem: „Chrystianofobia. Mamy dość!”, a następnie uklękli i w obliczu podobizny Jezusa zaczęli się modlić. To wywołało niesłychaną agresję zgromadzonych w teatrze. Zaczęli lżyć modlących się, kierować w ich stronę epitety, wyśmiewać ich postawę, a niektórzy nawet posuwali się do atakowania i bicia, także znajdującej się tam kobiety. Gdy lżenie nie pomogło, wezwano policję, która brutalnie usunęła tych, którzy ośmielili się bronić Chrystusa. Młodzi katolicy nie dali jednak za wygraną. Następnego dnia zebrali się przed teatrem i przykuci do ogrodzenia ponownie zaczęli modlitwę przebłagalną. Tym razem policja, uzbrojona w tarcze i broń, użyła gazu łzawiącego, a także siły fizycznej. Młodych katolików aresztowano przy aplauzie zgromadzonego tłumu. I można zadać sobie pytanie: za co? Oczywiście od razu obrońcy nowoczesnej „quasi-sztuki” odpowiedzą, że za zakłócanie porządku publicznego. Zakłócanie, ale czym? Obroną tego, co dla nich święte? Modlitwą? Chęcią bycia chrześcijaninem także w przestrzeni publicznej? Przykładów tej agresji wobec chrześcijan wyznających swoją wiarę i przywiązanie do świętości można podawać wiele. Całkiem niedawno, również we Francji, użyto organów porządku publicznego do rozpędzenia ludzi, którzy w ramach ogólnoświatowej akcji modlitwy za świat na ulicach, w miejscu publicznym odmawiali Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Dwa lata temu w asyście policji usunięto chrześcijan, którzy w jednej z dzielnic Los Angeles modlili się o przebaczenie grzechów sodomii. W każdym z tych przypadków, zresztą udokumentowanych wizualnie w internecie, akcji policji towarzyszył dziko wyjący tłum ludzi, wrogich wobec katolików, posuwający się nawet do napaści fizycznej.

 

Prawda czasu, prawda ekranu

Wymienione przeze mnie tylko trzy przypadki pokazują jednak pewien wspólny mianownik. Otóż we wszystkich tych „zajściach” przeciwko ludziom jawnie pokazującym swoją wiarę i broniącym świętości wezwano siły porządkowe, które nie widziały nic specjalnego w tym, że „pacyfikują” ludzi za ich przekonania religijne. Po prostu katolików wolno prześladować i zakazywać im ich wiary. Dokonywanie tych pacyfikacji przy aplauzie wrzeszczącego tłumu i obojętności mediów pokazuje zasadniczą zmianę kulturową, jaka się dokonała w łonie społeczeństw postchrześcijańskich. Oto Jezus i wierzący w Niego są traktowani obojętnie lub wrogo. Są przeszkodą, którą trzeba i należy przełamać, także fizycznie. Tu nie istnieje miejsce na dialog czy po prostu rozmowę. Bezkompromisowe chrześcijaństwo jest po prostu wrogiem. I trzeba przyznać się, że w tym właśnie punkcie my, jako wyznawcy Jezusa, pomyliliśmy się. Dlaczego? Gdyż wydawało się nam, że wystarczy „dogadać się” z tym światem. Zapomnieliśmy po prostu o kimś, kogo Biblia nazywa „duchem tego świata”, kto przekonany jest, iż to wszystko należy do niego. Pozwoliliśmy, by profetyczne dzisiaj już słowa Pawła VI o odorze piekieł, który wdarł się do Kościoła, zostały publicznie wyśmiane, a przez to zapomnieliśmy w ogóle o sprawcy pierwotnej nieprawości. Obojętność i wrogość to przeciwieństwo miłości, a skoro Bóg jest Miłością, to owym sprawcą agresji i obojętności może być tylko Jego przeciwnik. Zbyt ochoczo wyrzuciliśmy na śmietnik historii egzorcyzmy i może dlatego nie możemy dzisiaj połapać się w tym, co się dzieje. „Artystyczne wybryki”, które gloryfikują genitalia na krzyżu, panienkę trzymającą na nagim łonie krzyż i broniącą praw zwierząt, zanurzanie narzędzia naszego zbawienia w ludzkiej urynie, to tylko „delikatne złośliwości” ducha tego świata. Prawdziwa walka toczy się dzisiaj o „przestrzeń Boga” w tym świecie, o przestrzeń Miłości. Zaślepieni „dialogiem ze światem” zapomnieliśmy, że toczymy walkę z pierwiastkami zła. A walka ma to do siebie, że można w niej zginąć. Gdy młody Stefan Wyszyński zgłosił się do seminarium, ówczesny jego rektor, dziś bł.  biskup Michał Kozal zadał mu pytanie: „Czy jest pan gotowy na męczeństwo?”. Dzisiaj chrześcijanie w Europie zdają się tego pytania w ogóle nie zadawać. Przecież można będzie się dogadać, ustąpić, pójść na kompromis…

 

Tego jeszcze nie było

W rozlicznych komentarzach na temat zwyciężania „opcji antykatolickich” w różnych krajach przekonywani jesteśmy, że wszelkie takie działania już były. Otóż nie! Mamy do czynienia z zupełną nowością. I to nie tylko z tego powodu, że większość dzisiejszych wyznawców Chrystusa można opisać słowami z ballady Jacka Kaczmarskiego: „lecz większość śpi nadal, przez sen się uśmiecha, a kto się zbudzi, nie wierzy w przebudzenie”. Przede wszystkim dlatego, iż w pierwszych wiekach chrześcijaństwa walczono z nim jako z nową, ale silną wiarą. Późniejsze działania chcące zniszczyć chrześcijaństwo były próbami fizycznej eliminacji wierzących w oparach triumfu gnębicieli, a celem wściekłego ataku były kulturalno-estetyczne elementy chrześcijańskiego wyrazu wiary oraz racjonalne przesłanki wskazujące na jej prawdziwość. Dziś agresja i strzały skierowane są w stronę tych, którzy nie godzą się na folklorystyczne getto chrześcijańskie, tylko chcą wiarą swoją żyć w każdej dziedzinie doczesności. Ataki na modlących się to ataki na ludzi, którzy są w żywej łączności ze Zbawicielem. Którzy nie znają innej mowy, jak tylko: „tak – tak, a nie – nie”. Którzy zdecydowali się na absolutny akt wiary. W tym sensie wszystko to, co dzieje się dzisiaj, dotyka serca naszej wiary. Tego jeszcze po prostu nie było. I pytanie: „Co dalej będzie?” jest w tym kontekście naglące.

 

Ks. Jacek Świątek