Komentarze
Nie znam się, ale się wypowiem

Nie znam się, ale się wypowiem

Stańczyk - słynny błazen króla Zygmunta Starego - założył się kiedyś z władcą o to, że w Polsce najwięcej jest… lekarzy. Aby udowodnić królowi swoją rację, obwiązał twarz chustą i udawał, że bolą go zęby, po czym udał się na krakowskie targowisko. W ciągu jednego dnia zebrał tyle recept i dobrych rad, że bez trudu wygrał zakład.

Coś w tym jest. Faktycznie my, Polacy, uwielbiamy znać się na wszystkim i jesteśmy ekspertami w każdej dziedzinie. Pojawia się w telewizji nowy serial historyczny - i nagle wszyscy są historykami. Ba, wybitnymi specami od historii. Skoczkowie nie zdobyli medalu na olimpiadzie - i przestrzeń wokół nas zaludnia się specjalistami od sportu, a już od skoków w szczególności. W 99% nie widzieli oni na żywo skoczni narciarskiej, nie mówiąc już o siedzeniu na belce i popatrzeniu z niej w dół, no ale co tam… „nie znam się, ale się wypowiem”.

Polski himalaista zginął w górach – mamy zatrzęsienie ekspertów od wspinaczki (ciekawe, ilu z nich wzywałoby na pomoc GOPR, gdyby musieli zejść po ciemku asfaltową drogą z Morskiego Oka, bo Tatry już i takie zdarzenia widziały). I tak dalej, i tak dalej… Znamy się na wszystkim. Na historii, medycynie, sporcie, ekonomii, fizyce jądrowej. Bo jakaż to trudność wejść do internetu i znaleźć potrzebną informację. To nic, że nieraz wyrwaną z kontekstu, stanowiącą zaledwie wycinek ogromnej mozaiki wiedzy. W końcu Titanica zbudowali profesjonaliści, a Arkę Noego – amatorzy… Kto by tam słuchał jakichś ekspertów… W tę logikę wpisują się – niestety – profesjonalne media, które mają swoich „dyżurnych” ekspertów i komentatorów. W wielu wypadkach są to inni dziennikarze, których najważniejszą cechą jest to, że znają się na wszystkim, na co akurat jest zapotrzebowanie. Jako żywo pamiętam rozmowę, w której znajoma dziennikarka namawiała mnie na przyjście do studia telewizyjnego i wzięcie udziału w dyskusji na temat jakiegoś spektaklu teatralnego. Na moje stwierdzenie, że nie mogę przyjść, ponieważ rzeczonej sztuki nie widziałem, pani niezmieszana odpowiedziała: „Ale to nic nie szkodzi, my księdzu o tej sztuce opowiemy!”.

Niestety, internet, oprócz wielkich możliwości komunikacyjnych, rodzi też szereg niebezpieczeństw. Jednym z nich jest złudzenie posiadania wiedzy. Ale bez porządnego przygotowania łatwo paść ofiarą fałszywych informacji – tzw. fake newsów. Zjawisko to stało się na tyle poważne, że papież Franciszek poświęcił mu swoje najnowsze orędzie na Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu. Zawarł w nim następującą definicję fake newsa: „Wyrażenie to odnosi się zatem do bezpodstawnej informacji, opartej na nieistniejących lub zniekształconych danych i zmierzającej do oszukania, a nawet manipulowania czytelnikiem. Ich rozpowszechnianie może odpowiadać pożądanym celom, wpływać na decyzje polityczne i sprzyjać korzyściom ekonomicznym”.

Mówiąc inaczej, fake news to po prostu nieprawdziwa informacja na dany temat. Z tym że jest wypuszczona w świat celowo i z premedytacją. Wydawałoby się, że w dobie internetu i dostępności rzetelnej wiedzy łatwo sprawdzić i wyłapać kłamstwo… nic bardziej mylnego. Po prostu mało kto to robi. Większość powiela bezkrytycznie, nawet nie próbując dojść prawdy. I coraz częściej nie chodzi już tylko o żarty. Fałszywe wiadomości stają się narzędziami wojny. Są celowym działaniem podejmowanym, aby zdestabilizować sytuację w państwie wroga. A ponieważ zazwyczaj fake news jest skonstruowany tak, by wyglądał prawdopodobnie, wielu daje się nabrać. Dlatego uważajmy, by z powodu naiwności i braku wiedzy nie wpaść w pułapkę dezinformacji.

Ks. Andrzej Adamski