Komentarze
Niech moc będzie w piórze

Niech moc będzie w piórze

Normalnie o tej porze na całym świecie w mediach obowiązuje sezon na potwory z Loch Ness, bicie głupich rekordów lub śledzenie gwiazdeczek muzyki pop na wakacjach. Część ludzkości odpoczywa, ładuje akumulatory, część w pocie czoła zbiera owoce całorocznej pracy.

Odpoczywają i dają odpocząć wyborcom nawet politycy, którzy na te kilka tygodni zawierają coś na kształt społecznej umowy. Tak się jednak dzieje wszędzie, tylko nie w Polsce, gdzie z początkiem politycznej kanikuły trwa godna politowania licytacja, kto głośniej trzaśnie drzwiami urlopowego pociągu.

Zostawmy jednak spin doktorów z obu pałaców samym sobie. Niechaj piszą rozprawy o wpływie trzaśnięcia wakacyjnego na elektorat. Niech się samonakręcają w przekonaniu, że mają rację, że dokonują czegoś niezwykłego, że ruszają niemalże świat z posad. Akurat w tym fachu fundamentem sukcesu jest pewność siebie, a nie rzeczywiste efekty. Zajmijmy się… mediami, które nie odrobiły pracy domowej na zajęciach z wakacjologii społecznej stosowanej i podążają za wskazaniami płynącymi z konferencji prasowych, bladych i przemęczonych dyżurnych statystów wyznaczonych przez obie partie, by bić się o każdego żurnalistę, który jeszcze mógłby coś o nim napisać, powiedzieć czy choćby zrobić mu dowodzące zaangażowania i oddania sprawie zdjęcie.

W równym stopniu bawią mnie analizy dowodzące istnienia jakiegoś tajemniczego ośrodka kontrolującego media, który jednocześnie inspiruje ataki na poszczególne partie, co dowody rzekomej niezależności i opiniotwórczości owych mediów. Zdumiewające wydarzenia, jakie w ostatnim sejmowym tygodniu rozegrały się przy Wiejskiej, są znakomita ilustracją tezy, że za upadek polskiej polityki w równym stopniu odpowiadają ją uprawiający, co i ją opisujący. Siedząc na plaży, dostatecznie daleko od stolicy, z rozbawieniem czytałem pełne natchnionego niepokoju teksty moich kolegów po fachu o bardziej znanych od mego nazwiskach. Wygłaszanie mądrości na łamach o większej poczytności lub posiadanie twarzy rozpoznawalnej nawet na karwiańskiej plaży nie nadaje nikomu nieomylności i tym bardziej nie zwalania z odpowiedzialności za czyny, jakich się przez wiele lat dla zdobycia owej popularności dokonywało.

Panie M. O., J. P. czy panowie T. L. R. M. oraz bliźniacy K. (ale nie Kaczyńscy tym razem) i wielu innych redaktorów z ważnych redakcji od dawna nie są już tylko reporterami opisującymi wydarzenia – są ich uczestnikami i kreatorami. Teza o bezstronności mediów jest po prostu marketingowym chwytem. Opiniotwórczość nie może wiązać się z narzucaniem odbiorcom wizji rzeczywistości, a wyłącznie z dostarczeniem instrumentów pozwalających ją zrozumieć, ocenić i dokonać samodzielnego wyboru. Tym bardziej z definicji nie może wiązać się z relatywizacją systemu wartości, w oparciu o który następuje ocena tej rzeczywistości. Inaczej mówiąc – nie może dozwalać na stosownie podwójnych standardów. To wszystko jest jednak tylko piękną teorią, gdyż media przestają pełnić funkcję pośrednika na rzecz kreatora obrazu. Wymienieni nie raz dali upust swym sympatiom i antypatiom, jak również zdefiniowali swe poglądy na rzeczywistość w trakcie organizowanych akcji czy w wydawanych przez się publikacjach. Choćby wielokrotnie nagradzana Pani Redaktor nie tylko wydobywa zeznania ze swych interlokutorów, ale też stara się ich skłonić do podejmowania określonych działań choćby na rzecz rozszerzenia prawa do aborcji.

Czytając wywody o zdziczeniu polskiej polityki, pytam oskarżycieli, czy nie czują się winni tych zjawisk w stopniu równym, co oskarżani. Czy zapraszając do swych programów ludzi z wyrokami za kłamstwa, pomówienia i oszczerstwa, nie budują poczucia bezkarności w elitach, przez co je demoralizują? Problemu polskich mediów nie definiuje narodowość właścicieli czy polityczna barwa mocodawców. Problemem jest przekonanie, że pióro redaktora o znanym głosie, twarzy czy nazwisku ma taką samą moc i przeznaczenie, co przyrząd prezydenta, premiera lub posła.

Grzegorz Skwarek