Aktualności
Niedziela Męki Pańskiej

Niedziela Męki Pańskiej

Liturgia Niedzieli Palmowej wprowadza nas w wydarzenia Wielkiego Tygodnia. Przeżywamy pamiątkę uroczystego wjazdu Jezusa do Jerozolimy.

Trudno uwierzyć, że ci sami ludzie, którzy wiwatowali: „Hosanna Synowi Dawida! Błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie!”, słali pod nogi Jezusa płaszcze, gałązki i kwiaty, za kilka dni będą krzyczeć: „Ukrzyżuj Go!” i z wściekłością towarzyszyć Skazańcowi w Jego wędrówce na Golgotę – jerozolimski śmietnik. Tak się jednak musiało stać, aby wypełniły się proroctwa.

Przeżywanie Męki Pańskiej nie może opierać się tylko na emocjach. Są zbyt ulotne, aby na nich budować swoje życie. Nie można też medytować jej w oderwaniu od historii Jezusa, całej historii zbawienia. Wejście w jej głębię pociąga za sobą konieczność poszukania odpowiedzi na inne pytanie – postawił je Jezus swojemu uczniowi, który Go wydał: „Przyjacielu, po coś przyszedł?”. To były ostatnie słowa wypowiedziane tuż przed pojmaniem. Nie uzyskał odpowiedzi…

Przyjacielu, po coś przyszedł? – pyta Jezus ciebie i mnie na progu Wielkiego Tygodnia. Już św. Pawłowi postawiono zarzut, a ty go może usłyszałeś dziesiątki razy, że krzyż jest głupstwem, porażką. Na pewno chcesz iść za zgorszeniem i głupstwem? Przyznajesz się do „obciachu” – jak mówią młodzi, „nowocześni”, układający ów znak z pustych puszek po piwie? Ilu widziało Zmartwychwstałego? Garstka. Może to nieprawda? Może, jak głosili wtedy i powtarzają dzisiaj, Jego powrót do życia to mit ukuty ku pokrzepieniu serc? A kości Jeszuy dawno rozsypały się w proch, z którego, jak napisano w Piśmie, zostały uczynione?

– Przyjacielu, po coś przyszedł? Nie uciekaj od tego pytania, nie gorsz się nim.

Nosisz krzyżyk na łańcuszku, święty znak wisi na ścianie w twoim domu, szkole, biurze czy urzędzie. Jest. Ale często to znak przezroczysty, niewidoczny. Jakby go nie było! Przeklinasz w jego obecności, gdy coś nie poszło po twojej myśli. Wściekasz się, gdy ktoś przyjdzie nie w porę albo gdy naruszy twoje ego.

Mówisz: „Mam swój krzyż. Niosę krzyże innych…”. To dobrze. Czy Szymon Cyrenejczyk niósł krzyż? Odpowiedź tylko pozornie jest banalnie prosta. No jakże, oczywiście, tak! – potwierdzisz zdziwiony. Doprawdy? Niósł tylko ciężki kawał drewna. Przymusili go, a to ważny szczegół. Bo żeby nieść KRZYŻ, trzeba najpierw gorąco pokochać Tego, który nadał mu sens. Nie rozumiesz? Jezus wyraźnie mówił: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje”. Jeszcze wtedy Krzyż Skazańca to nie była „sprawa” Szymona. Żołnierze zmusili go. Jak nam podpowiadają apokryfy, dopiero potem zrozumiał, gdy pojął, kim był Ukrzyżowany. I gdy pokochał Go całym sercem.

Możesz obstawić się krzyżami dookoła, wykonać je z najdroższych kruszców – jeśli nie pokochasz Jezusa i nie zechcesz być w życiu takim, jakim On był dla ciebie, pozostaną tylko kawałkami mosiądzu, drewna, drogocennego metalu. Niczym więcej.

Ks. Jan Twardowski pisał, że „krzyż to takie szczęście, że wszystko inaczej…”. Ileż trzeba pokory i mądrości, aby to zrozumieć.

Ks. Paweł Siedlanowski