Komentarze
Źródło: DREAMSTIME
Źródło: DREAMSTIME

Niemożliwe – to słowo dla głupców

Nie znoszę trybu wydawniczego czasopism. Nigdy bowiem nie mam pewności, czy napisane przeze mnie słowa nie zdezaktualizują się przed datą publikacji. Ale nie mam wpływu na działania wydawnicze, podobnie jak i na wiele innych spraw dziejących się w rzeczywistości.

Zresztą szybkość wydarzeń w świecie, a szczególnie za naszą wschodnią granicą sprawia, że trudno o komentarz, bo ten wydaje się ciągle spóźniony. Wielu z nas zadaje sobie pytanie, czy wybuchnie wojna - rozumiana jako otwarty konflikt militarny - pomiędzy Ukrainą i Rosją. Pytanie to jest o tyle ważne, że w opinii większości naszych rodaków otwarty konflikt zbrojny pomiędzy tymi krajami może stać się zarzewiem ogólnoeuropejskiej, jeśli nie światowej wojny.

Ostatnio społeczeństwo starał się uspokoić gen. Koziej – doradca prezydencki. Oświadczył dość jednoznacznie, że nie jest w stanie uwierzyć w możliwość światowego konfliktu i jego zdaniem wszystkie strony będą starały się tego uniknąć. Inny przedstawiciel wojska, związany z obecnie rządzącymi, dość gwałtownie przekonywał, że zamysłem prezydenta Rosji jest zmęczenie Zachodu. Nie będzie on (jego zdaniem) wchodził w otwarte starcie, a jedynie stosował różnego rodzaju blefy stanowiące rodzaj wojny podjazdowej. Pomimo tych uspokajających zapewnień odnoszę wrażenie, iż słowa Napoleona Bonaparte, będące tytułem felietonu, są jednak prawdziwe. Problem bowiem nie leży w użyciu czołgów, samolotów i dział, ile raczej w zrozumieniu tego, na czym właściwie dzisiaj polega wojna i co właściwie jest jej celem.

Interes i strach

Zdaniem cesarza Francuzów te właśnie odczucia stanowią zasadniczy motor ludzkiego działania. O ile w przypadku indywidualnych wyborów nie do końca można zgodzić się z Korsykaninem, o tyle w przypadku społeczności wydaje się ów aforyzm prawdziwy. Spoglądając na toczone w przeszłości wojny, można wszak zauważyć, że zasadniczym ich celem było zdobywanie przewagi ekonomicznej nad innymi oraz zabezpieczanie własnej pozycji na arenie międzynarodowej w celu ochrony swojej niezależności. Najlepszą bowiem formą ochrony suwerenności jest możliwość władania potencjalnymi wrogami. Powstaje jednak pytanie: czy te same czynniki występują w motywacji dzisiejszego gospodarza Kremla? Śmiem twierdzić, że tak. W publicystyce polskiej od początku konfliktu ukraińskiego Władimir Putin przedstawiany jest wręcz jako romantyczny wojownik, starający się odrodzić Związek Sowiecki. Nic bardziej mylnego. Sama bowiem powierzchnia nie stanowi o imperium. Dążenia Putina są jak najbardziej pragmatyczne. Spokojny żywot Rosji potrzebuje w dzisiejszym świecie terenów spełniających rolę buforu i marionetki, w zależności od potrzeby. W 1959 r. Eric Voegelin wygłosił w Monachium wykład zatytułowany: „Duchowa i polityczna przyszłość Zachodu”. Zwrócił w nim uwagę na fakt, że z powodów ekonomicznych w świecie współczesnym liczyć się będą duże organizmy polityczne z jasno określonymi ośrodkami władzy. Owe ośrodki władzy potrzebować będą tzw. glacis, czyli swoistych polderów zapewniających im bezpieczeństwo militarne i ekonomiczne, gdyż stanowić mają zarówno przedpole potencjalnej walki, jak i miejsce zbytu towarów wytworzonych w zasadniczych centrach tych organizmów. Przyglądając się działaniu potęg ekonomicznych, można zauważyć potwierdzenie tej tezy. Utworzenie paktów ekonomicznych obejmujących całe połacie Ameryki Północnej czy też Południowej, jednoczenie się ekonomiczne Azji czy też współdziałanie państw afrykańskich oraz silne unifikacyjne dążenia islamskie – to są właśnie wskazówki potwierdzające tezę Voegelina. Wydaje się również, że działania Putina ku temu samemu zmierzają. Wystarczy wziąć pod uwagę chociażby całkiem niedawny konflikt gruziński czy też rozbicie (niestety przy pomocy polskiej dyplomacji) dążeń L. Kaczyńskiego do stworzenia politycznego Miedzymorza. Czy dzisiaj w Gruzji toczy się regularna bitwa? Nie, ponieważ wystarczyło osadzić we władzach własnych ludzi o proweniencji promoskiewskiej i już po wszystkim. Przycinanie terytorium Ukrainy oraz niewchodzenie w otwarty konflikt militarny jest najlepszym dowodem na taką koncepcję Putina. Wszak w oczach świata na naszych dawnych kresach walczą sami Ukraińcy, tylko o odmiennych preferencjach politycznych. Jest jeszcze jeden aspekt tego konfliktu.

Głupota nie przeszkadza w polityce

Ta myśl genialnego Korsykanina bezbłędnie oddaje meandry wewnętrznej struktury obecnej Unii Europejskiej. Władimir Putin, zdając sobie sprawę z konieczności tworzenia w dzisiejszym świecie dużych organizmów politycznych, wie również, że Unia Europejska może być doskonałym narzędziem w polityce międzynarodowej. Bardzo możliwe, że w niedalekiej przyszłości będzie stał przed koniecznością zbliżenia politycznego z nią w celu rozegrania innych mocarstw światowych, jak chociażby Chiny (którymi dzisiaj chce rozegrać Europę). Dlatego zależy mu na spacyfikowaniu tej organizacji, a wraz z nią również Paktu Północnoatlantyckiego. Nie od dzisiaj Rosja, chcąc osiągnąć swoje cele, popierała, opłacała i utrzymywała w krajach europejskich tzw. postępowców (jak chociażby Diderot czy Voltaire). Zresztą dla innych graczy światowych cywilizacja łacińska, stawiająca nie na stadność, lecz na jednostkę, jest ogromnym problemem. Zniszczenie jej może dać przepustkę do gromadnego życia społeczności w formie stadnej, a taką społecznością można zarządzać jak stadem hodowlanym. Rozwalona wewnętrznie Europa, zagubiona w ideologicznych wojenkach, zajmująca się różnymi „mniejszościami”, jest organizmem niewydolnym i łatwym w ograniu. Dlatego władca z Kremla doskonale stosuje zasadę „dziel i rządź”, np. sprzedając tanio gaz Niemcom, a drogo Polakom i Litwinom. Zajmujący się durnotami związek państw europejskich i wewnętrznie (czyli kulturowo) rozbity może w przyszłości stać się doskonałym polderem z przesunięciem ośrodka zarządzającego w stronę Moskwy. W Końcu przecież PRL też nominalnie był niepodległym państwem.

Nie przeszkadzaj swojemu wrogowi, gdy popełnia błędy

Gen. Koziej może przekonywać do woli, że nie wierzy w możliwość konfliktu i wojny. Otóż wojna już trwa i to od dawna. Problemem jest tylko na co się w niej już zgodziliśmy. Wbrew pozorom symbolicznym wydarzeniem było oddanie śledztwa smoleńskiego w ręce Rosjan. Nawet jeśli ochrzczone to wówczas zostało ocieplaniem stosunków z Rosjanami, to jednak było formą kapitulacji. A jak mawiał Napoleon: „Kapitulacja to próba ocalenia wszystkiego, z wyjątkiem honoru.” Tylko czy coś ocaliliśmy? Nerwowość polskiej dyplomacji (patrz: most energetyczny z Litwą i przyspieszanie z gazoportem) oraz praktyczne wykluczenie Polaków z działań wobec Rosji na Ukrainie przez państwa europejskie raczej wskazują, że jedynym, co zyskaliśmy, jest możliwość życia pod butem. Niezależnie od tego, kto ów but nosi.

Ks. Jacek Świątek