Nieudany eksperyment
Życie pokazuje, że kto nie zna przeszłości, narażony jest na powtarzanie jej błędów. Dyskusja o synodalności Kościoła, dawanie silnego głosu osobom znajdującym się na jego peryferiach (nierzadko mającym mgliste pojęcie o jego istocie), zastępowanie pogłębionej medytacji nad jego istotą koncertem życzeń itd. są nierzadko balansowaniem na skraju przepaści. Nawet dobre intencje ubrane w ludzki egoizm rzadko prowadzą do właściwego celu. Przykładem może być Kościół holenderski, który tak bardzo „przystosował się” do zmieniającego się świata, że przestał się od niego odróżniać.
A gdy stracił swą tożsamość, stracił także wiernych. Poniżej kilka refleksji na ten temat w oparciu o znakomity tekst autorstwa Grzegorza Górnego i Krzysztofa Jendrzejczaka pt. „Pustynia Niderlandzka”, który ukazał się już dość dawno, bo w 2012 r., na łamach „Rzeczpospolitej” (www.rp.pl/plus-minus/art13861211-pustynia-niderlandzka), ale ciągle zachowuje swoją aktualność.
Tętniąca życiem wspólnota
Dziś już o tym nie pamiętamy, ale jeszcze w latach 40 i 50 XX w. Kościół holenderski był potęgą! Żywe duszpasterstwo, pełne świątynie, prężne organizacje społeczne działające w duchu Ewangelii, rozwinięte szkolnictwo katolickie. „W 1950 r. katolicy stanowili co prawda 40% mieszkańców państwa, ale ich przynależność religijna przenikała niemal wszystkie sfery życia” – wyliczają autorzy artykułu. „Do podstawowych szkół katolickich uczęszczały prawie wszystkie dzieci z katolickich rodzin. 80% z nich kontynuowało naukę w katolickich szkołach średnich. ...
Ks. Paweł Siedlanowski