Historia
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Niezłomni stanu wojennego

Dla Janusza Olewińskiego i jego rodziny 13 grudnia 1981 r. to nie tylko karta historii czy niedzielny poranek bez „Teleranka”.

Dramatyczne wydarzenia tego dnia i następnych miesięcy, lat zadecydowały o losach członków rodziny do dziś, ukształtowały ich postawy. - W człowieku jest już coś takiego, że nie pozwala mu się zeszmacić - twierdzi żona Janusza, Grażyna Olewińska. Gdy kilkanaście minut po północy 13 grudnia 1981 r. rozległo się głośnie pukanie, J. Olewiński machinalnie skierował się do drzwi.

Normal
0

21

false
false
false

PL
X-NONE
X-NONE

MicrosoftInternetExplorer4

Gdy kilkanaście minut po północy 13 grudnia 1981 r. rozległo się głośnie pukanie, J. Olewiński machinalnie skierował się do drzwi. Pracował w siedleckiej telekomunikacji, wybrano go do władz miejskich Solidarności, zajmował się kolportażem podziemnych wydawnictw, stąd częste, nawet niespodziewane wizyty o nietypowych porach nie dziwiły domowników. Tym razem w progu stali dwaj panowie, którzy przedstawiwszy się krótko: „Urząd Bezpieczeństwa”, poprosili go dosyć grzecznie, żeby wyszedł na chwilę z mieszkania. Nie protestował – nie chciał niepokoić żony, nie chciał, by hałas obudził dzieci. Jeszcze wtedy nie przeczuwał niebezpieczeństwa. Nawet nie pomyślał, żeby się ciepło ubrać. Chwycił z wieszaka kurtkę, nogi wsunął w półbuty. Jednak gdy był już na klatce schodowej, uprzejmi panowie chwycili go żelaznymi uściskami za ramiona i siłą sprowadzili przed blok, wepchnęli do milicyjnej okratowanej nyski. Droga nie była długa. Nie minęło pięć minut, gdy byli na miejscu – przed komendą wojewódzką MO. Na placu przed budynkiem stała już niewielka grupa – pięć, może sześć osób. Rozpoczęło się oczekiwanie. Mówili mu potem, że tej nocy był silny mróz. On tego nie zauważył. Myślał o rodzinie. Ciężarna żona z trójką dzieci została bez opieki i pomocy.

W ciągu pięciu godzin grono internowanych w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. w Siedlcach urosło do ok. 80 osób. Nad ranem wszystkich zapakowano do więźniarek.

Wiozą nas na wschód

Okazało się, że zawieziono ich do Białej Podlaskiej, gdzie przebywali do 8 lub 9 stycznia. Trzymano ich w pełnej izolacji, w trzy-czteroosobowych celach. Na parterze grasowały szczury. Przywykły już do obecności ludzi. Internowanym jednak było trudno oswoić się z tymi współlokatorami.

Gdy nastąpiła kolejna przeprowadzka, ciągle trzymał silny mróz. Konwój składał się z kilku nysek więziennych, gazików, motocykli z koszami, na których ustawione były karabiny maszynowe. Czuli się, jakby grali w filmach o II wojnie światowej. Szyby pojazdów były zamarznięte, więc internowani chuchali na nie, by przez niewielkie szpary śledzić, dokąd są wywożeni. Dziwili się, gdy dostrzegli, jak bardzo przygotowany był ich przejazd: u wylotu najmniejszej nawet leśnej dróżki stali uzbrojeni mundurowi. A ponieważ od prawie miesiąca nie mieli żadnych wiadomości o tym, co się dzieje w Polsce, byli przekonani, że trwają działania wojenne.

W pewnej chwili jeden z internowanych, który pochodził z Białej i dobrze znał okolicę, stwierdził z przerażeniem: „Panowie, wiozą nas na wschód”. Pozostali kazali mu dokładnie śledzić drogę i ustalili, że gdy będą zbliżać się do granicy, młodsi zaatakują uzbrojonych strażników, którzy jechali z przodu i z tyłu nyski, pozostali zaś w tym czasie wyskoczą z pojazdu i będą uciekać. Konwój nie zbliżył się jednak do granicy, a dojechał do Włodawy. Potem były jeszcze Lublin i Kwidzyn. W Lublinie mieli cele otwarte po kilka godzin, a ponieważ wśród uwięzionych znajdowała się również śmietanka intelektualna, wpadli na pomysł, by nie marnować bezczynnie czasu pobytu w więzieniu, ale wykorzystać go na dokształcanie. Zorganizowali wszechnicę, w jej ramach uczyli się języków obcych, historii, prawa. J. Olewiński najbardziej interesował się tymi ostatnimi. Wykłady były prowadzone w jasny sposób i wyjaśniały konkretne sytuacje, w jakich się mógł znaleźć. Taka wiedza dawała spokój, większą pewność siebie w nieuniknionych spotkaniach z MO czy UB.

Po pobycie w Lublinie pozostała mu wiedza, a z Kwidzyna wywiózł inną pamiątkę na całe życie. Stało się to podczas pacyfikacji, która miała miejsce 14 sierpnia 1982 r. i po której J. Olewiński został inwalidą.

Nie zostali bez pomocy

Jak rodzina Janusza zniosła rozłąkę? Jak się okazało, żona z dziećmi nie została zupełnie bez pomocy. Kilka dni po pamiętnym 13 grudnia ktoś przytaszczył do ich mieszkania kawał rąbanki, ktoś inny przyniósł pieniądze, słodycze dla dzieci, które wówczas były rarytasem wydzielanym skąpo na kartki. W Siedlcach bardzo szybko utworzył się Komitet Pomocy Internowanymi i ich rodzinom. – Była wtedy wielka, prawdziwa solidarność między ludźmi – wspomina J. Olewiński. Na hasło „Solidarność” otwierały się serca i drzwi domów w całej Polsce. Rodziny internowanych zapraszane były latem na wczasy pod gruszą. Można było liczyć na służbę zdrowia. Internowani wszędzie otaczani byli szczególną opieką. Gdy konieczne okazało się leczenie szpitalne, dało się załatwić Januszowi miejsce w szpitalu warszawskim, gdzie otoczony był wspaniałą opieką.

Nieugięty

Gdy J. Olewiński wylizał się z choroby, włączył się w pomoc poszkodowanym. Od 1984 do 1988 r. zajął się zaopatrzeniem Podlaskiej Pielgrzymki Pieszej  na Jasną Górę. Pamiętający te czasy mogą sobie wyobrazić, że to nie było proste zadanie, ale wszędzie spotykali się z wielką otwartością, życzliwością i chęcią pomocy. Doświadczenia wyniesione z internowania nie zniechęciły J. Olewińskiego do działalności w patriotycznej. Włączył się w działalność podziemną. Kolportował literaturę prawicową, w swym mieszkaniu wydawał siedlecki Biuletyn Informacyjny, przy którym pomagała mu żona i dzieci. Inne formy działalności w tym czasie przypominały akcje małego sabotażu z czasów okupacji.

Żona Grażyna była dla niego cały czas podporą. Dzieci nie tylko były wtajemniczone w podziemną działalność ojca, ale się w nią angażowały. Na zdjęciu z marca 1986 r. widać czteroletnią Magdę, dziesięcioletnią Monikę i jedenastoletniego Roberta powielających kolejny numer Informatora Siedleckiej „Solidarności”. Ojciec zabierał ich na pielgrzymki, demonstracje, „żeby to wszystko widziały, żeby uczestniczyły w tym i nie musiały o czasach, w których żyły, uczyć się tylko z podręczników.” Przez to były niejednokrotnie świadkami, jak ich ojciec był aresztowany, „zapraszany” na przesłuchania nawet podczas świątecznego spaceru z rodziną po ulicach Siedlec.

Po 89 r. J. Olewiński nie został przywrócony do pracy, ponosi skutki zdrowotne pacyfikacji, żyje z niskiej renty. Założył Stowarzyszenie Represjonowanych. Dzięki niemu jest ono najbardziej aktywną tego typu organizacją w Polsce. Mimo iż wie, że został oszukany, wykorzystany, ani on, ani jego rodzina nie żałują zaangażowania. Pani Grażyna zapytana o to, odpowiedziała: Wie pani, w człowieku jest już coś takiego, że nie pozwala mu się zeszmacić.


MOIM ZDANIEM

Janusz Olewiński – przewodniczący Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Internowanych i Represjonowanych w Siedlcach

Działalność antykomunistyczna, podobnie jak czas internowania pozwalały ludziom sprawdzać się w ekstremalnych sytuacjach. Człowiek stawał wobec pytań o sens życia i musiał dokonywać wyborów. Oceniając ówczesne zaangażowanie z perspektywy czasu, uważam, że gdybym dziś miał podejmować decyzję, postąpiłbym bardzo podobnie… Najgorsza rzecz to stać z boku, licząc na dobrą wolę innych.

Ogólnopolskie Stowarzyszenie Internowanych i Represjonowanych z siedzibą w Siedlcach powołaliśmy w 1998 r. jako odpowiedź na brak realnej pomocy świadczonej przez NSZZ „Solidarność” na rzecz działaczy tzw. pierwszej Solidarności. Skupia ono obecnie ok. 200 członków. Celem stowarzyszenia od początku jest niesienie im różnych form wsparcia, m.in. pomocy prawnej i materialnej. Przeprowadzona w 2007 r. nowelizacja ustawy o uznaniu za nieważne orzeczeń wydanych wobec osób represjonowanych za działalność na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego z 1991 r. ma zastosowanie odszkodowawcze jedynie wobec osób, które siedziały w więzieniu bądź były skazane na kolegium ds. wykroczeń. Tylko i wyłącznie! Pomija zaś ludzi, których zatrzymywano – nieraz wielokrotnie – na 48 godzin albo wyrzucano z pracy, a którzy dziś pobierają najniższe emerytury czy renty. Obecnie domagamy się uchwalenia nowej ustawy dotyczącej weteranów opozycji antykomunistycznej i niepodległościowej. Niestety, natrafiamy na niezwykle silny opór…

Anna Wasak