Historia
Niezłomny biskup i buńczuczny Podlasiak

Niezłomny biskup i buńczuczny Podlasiak

Mimo deportacji bp. Gutkowskiego w głąb Rosji, car Mikołaj I chciał koniecznie, aby papież Grzegorz XVI potępił uwięzionego i pozbawił go rządów w diecezji. Rosyjska dyplomacja w Rzymie nagabywała ustawicznie papieża, by zabrał internowanemu tytuł biskupa.

Przez cały rok 1841 sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej kard. Lambrusini odpierał skutecznie te ataki.

Napastliwa strona wymyśliła wreszcie, aby to sam car zwrócił się do głowy Kościoła katolickiego. Liczono, że wtedy papież osobiście odpowie na ten list i ustosunkuje się do żądań władcy. Grzegorz XVI rzeczywiście bardzo zręcznie odpisał monarsze, że jeśli cesarz stawia kategoryczne wymagania, to również sam powinien wyrazić dobrą wolę i pokazać, że nie prześladuje Kościoła. Odpowiedź wprawiła cara w zakłopotanie i po długich naradach Mikołaj I złagodził swój ostatni ukaz, który zabraniał księżom katolickim spowiadania osób nieznanych.

To posunięcie zobligowało Grzegorza XVI, który miał na względzie dobro Kościoła powszechnego, do wydania 7 kwietnia 1842 r. specjalnego breve. W dokumencie tym papież wyrażał swe wielkie uznanie dla postawy bp. Gutkowskiego, ale jednocześnie prosił go, aby rozważył, czy jego rezygnacja z biskupstwa nie przyczyni się do poprawy sytuacji Kościoła na Podlasiu. Przecież dopiero wtedy papież będzie miał możliwość mianowania drugiego biskupa dla osieroconej diecezji. Tę notę papieską rząd carski przejął, ale specjalnie nie spieszył się z przekazaniem jej właściwemu adresatowi. Dopiero 9 maja 1842 r., na rozkaz namiestnika Paskiewicza, pojechali do miejsca wygnania biskupa do Ozieran dwaj członkowie kapituły podlaskiej i zawieźli mu breve papieskie.

19 maja tego roku bp Gutkowski zrzekł się zarządu diecezją i przystał na warunki rządowe, które przewidywały uwolnienie go, wypłatę zaległej pensji i wyjazd za granicę. Po podpisaniu przez biskupa rezygnacji z urzędu okazało się, ile warte są obietnice rosyjskie. Rząd carski dalej przetrzymywał więźnia w Ozieranach z myślą o tym, aby osobiście napisał prośbę do cara o uwolnienie, co stawiałoby go w sytuacji przyznania się do winy. Biskup był jednak niezłomny i milczał. Osierocona kapituła podlaska zwróciła się do Watykanu o dalsze wskazówki. Stolica Apostolska oczekiwała jednak na wypełnienie zobowiązań strony rosyjskiej.

Dopiero na początku nowego roku car, nie mogąc doczekać się prośby biskupa, kazał go uwolnić. 8 marca 1843 r. posłuszna namiestnikowi Paskiewiczowi Komisja Rządowa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego zawiadomiła kapitułę podlaską, że cesarz przyjął rezygnację bp. Gutkowskiego (5 kwietnia 1843 r. wypuszczony z niewoli biskup przybył do Lwowa) i można przystąpić do obioru administratora. 23 marca kapituła podlaska zwróciła się do Rzymu z prośbą o mianowanie odpowiedniej osoby na to stanowisko. Stolica apostolska nie odpowiedziała, gdyż decyzja w tej sprawie zapadła już 14 czerwca 1840 r., po desygnowaniu administratorem ks. Bartłomieja Radziszewskiego. Kapitule pozostawało tylko uszanować ten akt. Na udręczonym terrorem Paskiewicza Podlasiu znalazł się jednak człowiek, który podważył autorytet namiestnika i udowodnił, że władza i przemoc nie wszystko mogą. Przebiegły i wyrachowany Książę Warszawski zorientował się, że tak jest, dopiero po roku. Sytuacja w samej stolicy była dwoista. Jak zauważyli współcześni – w murach Warszawy rozgrywały się uwięzienia, sądy, szafoty, wywozy na Sybir, niesłychane odwagi i męczeństwa, a z drugiej strony – odbywały się uroczyste zebrania, obiady, bale, imprezy rozrywkowe. 20 i 21 czerwca 1841 r. odbyły się na Polu Mokotowskim pierwsze wyścigi konne. Gwiazdą tej imprezy miał być rzekomo niezwyciężony koń feldm. Paskiewicza. I oto z ciemięzcy Polaków zadrwił nieznany szerzej dotąd, ale niepospolity Podlasiak z Toporowa k/Łosic, przyjaciel Norwida – Władysław Wężyk.

Stanisław Wasylewski scharakteryzował go jako człowieka łączącego skrajne, niedające się pogodzić ideały. W jego opinii był on żarliwym społecznikiem, fanatykiem postępu i wywrotu, człowiekiem szukającym przygód, a równocześnie elegantem i modnisiem. Ten autor esejów i szkiców historycznych pominął jednak jego autentyczną religijność katolicką. Ta dała się zauważyć już wcześniej, w czasie podroży Wężyka na Bliski Wschód. „Płynąc do Palestyny, wynajął sobie w natłoczonym statku kąt osobny i za taki jak za przewóz dziesięciu osób zapłacił. Gdy któregoś dnia wyszedł z tego kąta, po powrocie zastał w nim leżącego człowieka, który na swoje usprawiedliwienie wyszeptał 4 słowa: „Jestem Chrześcijaninem… trochem słaby”. Inni pasażerowie muzułmanie z sensacją spodziewali się kłótni dwu wyznawców Chrystusa, ale Wężyk pozostawił chorego na swoim miejscu. Później, na lądzie, tamten odwzajemnił się serdecznie. Wróciwszy do Polski młody Władysław stylizował się na orientalistę, chodził we wschodnim stroju i zapuścił długą brodę, mimo oficjalnego zakazu. Gdy w 1841 r. odbyły się pierwsze wyścigi konne, kupił i wystawił do zawodów arabską klacz, którą nazwał Lady Standhope, na cześć ekscentrycznej Angielki, która odbyła wyprawę do Palmiry i mieszkała w górskiej pustelni. W istocie nazwa ta w przenośni miała symbolizować Polskę. O dziwo, reklamowany koń satrapy Paskiewicza przegrał sromotnie z niepozorną klaczą Wężyka. 15 czerwca 1842 r. klacz Standhope miała znowu startować, ale do jej triumfu nie doszło. Gen. policmajster warsz. Sobolew z rozkazu Paskiewicza w obraźliwy sposób zarzucił Wężykowi, że mimo rzekomych wezwań nie stawił się w kancelarii szefa policji, a teraz ośmielił się pojawić na wyścigach z nieogoloną brodą. Polecił mu natychmiast opuścić teren wyścigów. Gdy Wężyk odpowiedział, że jako członek komitetu organizacyjnego musi zostać na miejscu i stosować się do poleceń swoich bezpośrednich zwierzchników, żandarmi ujęli Władysława pod ręce i odstawili na rogatki. Paskiewicz chwilowo triumfował, ale cała Warszawa śmiała się z niego. Wężyk nazajutrz poprosił o paszport emigracyjny i brody nie zgolił. Dokonany gwałt na oczach 30 tys. publiczności rozsławił jego imię, tak że nawet chłopcy warszawscy wyśpiewywali na ulicach w skocznej melodii krakowiaka jego wyczyn.

Józef Geresz