Komentarze
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Nieznośna lekkość pisania

W ostatni piątek Lech Wałęsa postanowił przekazać prezydentowi Federacji Rosyjskiej, za pośrednictwem ambasadora w Warszawie, list broniący trzech członkiń grupy Pussy Riot, skazanych na drastyczną karę za zbezczeszczenie prawosławnej świątyni.

Przyznam się, że wiadomość ta ucieszyła mnie tylko z jednego powodu, a mianowicie wykazała, że nasz noblista umie pisać listy, a przy dzisiejszym stanie zapomnienia sztuki epistolarnej jest to umiejętność co najmniej pożądana, jeśli nie nobilitująca. Mówiąc jednak poważniej, zdziwiłem się, iż człowiek, który nosił wpięty w klapę marynarki znaczek z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej, a w najważniejszym momencie życia swojego i Polski współczesnej, a mianowicie w dniu podpisania porozumień gdańskich, jak szkaplerz zawiesił na swojej szyi różaniec, nie zauważył problemu w bluźnierstwie, którego dokonały „dziewczyny z Pussy Riot”. Ale po kolei.

„Matko Boska, zostań feministką”

W lutym tego roku kilka osób z owej grupy, liczącej ponoć kilkanaście członkiń, po wejściu do najważniejszej prawosławnej świątyni Moskwy, dokonało swoiście rozumianego happeningu, skierowanego przede wszystkim przeciw prezydentowi Rosji Włodzimierzowi Putinowi oraz popierającemu go patriarsze Cyrylowi (to ten, co ostatnio gościł w Polsce). Owo „działanie artystyczne” miało formę modlitwy wyśpiewanej w punkrockowej formie, z powtarzającym się wezwaniem do Maryi, by przegoniła Putina. Na tym zakończyła się każda informacja w polskich mediach o tym zdarzeniu. Może więc ktoś powiedzieć, że nic się nie stało. Tymczasem, oglądając w internecie zdjęcia z owego „happeningu” oraz czytając tekst owego protest songu, nie sposób zauważyć, iż nosi on znamiona jeśli nie bluźnierstwa, to na pewno zbezczeszczenia miejsca kultu. Konwulsyjne drgawki „tańczących kobiet”, wyśmiewające postawy modlitewne osób częściej bywających w świątyni, aniżeli „artystki”, oraz powtarzanie co chwila słów „Święte gów..o”, nie wspominając o innych elementach owego występu, wskazują jednoznacznie, że choć celem owego działania miało być dowalenie Putinowi, to droga do tego celu wiodła poprzez obrażenie ludzi wierzących i ich świętego miejsca. A na tym właśnie polega bluźnierstwo. I za obrazę owego świętego miejsca sąd skazał trzy z nich na karę łagru. Można i należy powiedzieć, że jest to kara drakońska, bo naturalnie kara winna być adekwatna do skali winy. Ale… wyobraźcie sobie Państwo, co stałoby się, gdyby „dziewuszki z Pussy Riot” postanowiły zawalczyć o wolność w muzułmańskim meczecie w Mekce lub przy jerozolimskiej Ścianie Płaczu. Obawiam się, że w wyżej wymienionych przypadkach nie doszłoby do procesu, bo uczestniczki tegoż happeningu zostałby zlinczowane na miejscu. Co ciekawsze, gdy doszło do skazania owych „artystek”, ich koleżanki z ukraińskiego Femenu postanowiły zawalczyć w ich obronie… ścinając piłą motorową drewniany krzyż, zresztą katolicki.

Jak zmierzyć wolność?

Występując również w ich obronie, Lech Wałęsa napisał w liście do Włodzimierza Putina, iż w konflikcie wolności słowa z religijnymi uczuciami i świętościami, z całym bólem serca opowiada się po stronie wolności słowa. Nikt mu tego nie broni, bo właśnie na tym polega wolność słowa. Ale zadziwia mnie jego pasja w ściganiu wszystkich, którzy twierdzą, iż był TW „Bolkiem”, i brak poszanowania wolności słowa dla tych, którzy tego typu twierdzenia szerzą. Ktokolwiek widział scenę z filmu Grzegorza Brauna, gdy reżyser podaje naszemu nobliście skserowane dokumenty służb bezpieczeństwa PRL, ten zapamiętał zapewne frazę powtarzaną przez Wałęsę, w której z oburzeniem mówi, iż hańbą jest samo pomyślenie, że był on agentem SB. Tej dialektyki rozumienia wolności słowa jakoś pojąć nie jestem w stanie. Bo skoro z bólem godzi się on na bezczeszczenie Maryi przy równoczesnym lwim bronieniu własnej osoby, to można odnieść wrażenie, że dla Lecha Wałęsy ważniejszą jest jego osoba niż nawet najświętsza postać jakiejkolwiek religii. Szkoda, że nasz noblista nie żył np. w starożytnych Atenach, bo zapewne dzisiaj czytalibyśmy jakiś dialog Platona, w którym opisałby on waleczność naszego noblisty w obronie Sokratesa, skazanego przecież m.in. za bluźnierstwo. Nie jest on jednak osamotniony w owych „obronnych zabiegach”. Gdy czytałem wynurzenia innej noblistki, Elfriede Jelinek, to nie mogłem się powstrzymać od śmiechu. Otóż owa pani oświadczyła, że panienki z Pussy Riot zostały pozbawione należnego im absolutnie prawa. Myślą Państwo, że pisała o wolności słowa? Otóż nie, bo ich absolutnym prawem, zdaniem laureatki literackiego Nobla, jest… możliwość publicznego wystąpienia w kościele, a dokonanie takiego protestu jest nie tylko ich prawem, ale i obowiązkiem. Idąc tym torem, należałoby bronić tych naszych obywateli, którzy w czasie uroczystości powstańczych na Powązkach postanowili zaprezentować się i wystąpić publicznie na cmentarzu, wykonując artystyczne buczenie połączone ze skandowaniem słów „Hańba!”, gdy wieńce składali przedstawiciele obecnie rządzących. Wszak było to nie tylko ich prawo, ale i obowiązek. Liczę na reakcję naszego laureata Nobla, jak i jego koleżanki znad Dunaju. Zapewne doczekam się również reakcji w sprawie twórcy internetowej witryny AntyKomor. A może to tylko są marzenia?

Cel nie uświęca środków

Otóż jasno należy stwierdzić, że w obronie nawet największych wartości nie każda droga jest dopuszczalna. Święte miejsca związane są w najbardziej intymnymi i wewnętrznymi przeżyciami ludzi tam się gromadzących, a zaatakowanie ich (nawet w najświętszej sprawie) jest uderzeniem w tychże wyznawców. Nie można poniżać człowieka walcząc o jego godność. Można oczywiście zastanawiać się nad formą kary za takowe działania, ale samych działań nie można popierać, nawet postulatami o wolności wypowiedzi. To nie jest kwestia smaku czy niesmaku, jak twierdził w jednej ze stacji telewizyjnych nasz noblista, ale szacunku dla ludzi wierzących. Przyjmując bowiem dopuszczalność takich zachowań, należałoby również uznać za dopuszczalne wszelkie inne działania, także i tych ludzi, którzy w imię idei potrafią zrobić wszystko. Ale chyba nikt z laureatów nagrody Nobla nie popiera działań Osamy Bin Ladena czy poczynań Andersa Breivika? A może się mylę?

Ks. Jacek Świątek