Niezwykłe zjawiska w Jabłoniu
Wg opowieści Zofii Lisieckiej jedna wersja jest taka: w Jabłoniu mieszkał z rodzicami niewidomy chłopczyk. Pewnego słonecznego dnia dziecko wyprowadzono na dwór. Chłopczyk popatrzył w stronę drogi i krzyknął: Mamo, jaka piękna pani stoi na polu i uśmiecha się do mnie.
Mama była zdziwiona i zaskoczona, mimo że patrzyła w kierunku wyciągniętej rączki dziecka. nic nie widziała. Jak wieść głosi od tej pory chłopczyk przejrzał na oczy.
Pod datą 19 maja 1875 r. K. Kraszewski w swej kronice zapisał: „Odwiedzili nas hrabiostwo Kazimierzowie Łubieńscy [z Jabłonia – J.G.] z ojcem hrabiny Panem Rożnowskim, w wigilię ich przyjazdu już nas doszła wieść o tym, że u nich k. Jabłonia światło się jakieś pojawia i w nim postać Najświętszej Panny Maryi. Potwierdzili to nasi goście; co tam jest – nie wiadomo, to wszelako zjawisko taki rozgłos wzięło, że tłumy ludu się zbiegają z okolic nawet dalekich, wędrując całymi kompaniami, obozuje tam po 5 i 6 tys. ludu, żandarmi i kozaki rozpędzają, ale to nic nie pomaga. Miejsce to zaorać kazano i strzeżone jest”. Podobnie zapisał unicki ksiądz Jan Bojarski w publikacji „Czasy Nerona w XIX w. pod rządem moskiewskim”: „Rozeszła się wieść, że Matka Boża ukazała się 6-letniej dziewczynce we wsi Jabłoń. 6-letnia dziewczynka zwróciła uwagę rodziców na wielką światłość, którą widziała w polu. Matka jej nic nie widziała, chociaż małe dzieci szczegółowo opisywały dwie postacie, a szczególnie świętą, cześć budzącą, wśród światła unoszącą się osobę. Cudowne zjawisko się powtarzało. Tysiące ludu zbierało się w pobliżu owego pola, a miejsce gdzie spostrzeżono Najświętszą Maryję Panną, starannie okryto kawałkiem grubej materii. Raz widziana była osoba żeńska w bieli z Dzieciątkiem na ręku, drugi raz święty biskup odziany w szaty pontyfikalne i jasność z ziemi wychodząca”. Pod datą 27 maja Kajetan Kraszewski zanotował: „W dzień Bożego Ciała byliśmy z żoną w Opolu [Podedwórzu – JG] na nabożeństwie, skąd na obiad pojechaliśmy do Jabłonia, nie zastaliśmy Kazimierza Łubieńskiego, który w nocy pojechał do Radzynia, chcąc uwolnić wziętego przez żandarmerię rządcę swego Niemca, niejakiego Schenka; wzięto go za to, iż przy indagacjach, jakie się tam ex re owych zjawisk na polu czyniły, zmieszał się, jako nieprzywykły do tutejszej procedury i z początku mówił, że coś widział, dalej zaprzeczał, słowem raz tak, drugi raz inaczej odpowiadał. Obudziło to podejrzenie władzy, inni choć opowiadali, ale jednakowo, że widzieli lub nie – nie byli aresztowani. Niemiec jest lutrem czy kalwinem i w nic pono nie wierzy – śmiał się z tych, którzy dowodzili, że mieli cudowne widzenia na polu spostrzegać – aż o to, on właśnie jak opowiadał potem raz (nie przed władzą, lecz przed innymi), wcale niespodzianie przechodząc, spostrzegł z dala na miejscu owym ponad głowami ludu unoszącą się chorągiew, jak mówi, bardzo wyraźną, nawet z ułamanym od dołu nierówno trzonkiem. «Cóż było na tej chorągwi?» – pytają go. «Nie wiem» – odpowiedział Niemiec. «Coś świętego». «Ale co?». «Jakaś osoba z aureolą około głowy». «Jaka osoba, jaki święty». Na to Niemiec z najzimniejsza krwią odrzekł: «Ich kenne diese Leute nicht» [Nie znam tych ludzi – JG]. Ta autentyczna odpowiedź daje doskonałe wyobrażenie o jego niedowiarstwie i o tym, że bynajmniej u niego imaginacja działać tu nie mogła. Na zapytanie też władzy odpowiedział zrazu, że widział, ale potem się wyląkł, że sam nie wiedział, co gadać. Starałem się dowiedzieć o tych nadzwyczajnościach – zapisał Kajetan. – Mówią różnie; z wielu ludzi zebranych czasem, jak mówią, kilkadziesiąt osób coś widzi, a reszta nic wcale – widzą też w różnych czasach rozmaite rzeczy, to jakieś światło, to trzy serca, to małe osóbki na ziemi, to najświętszą Pannę Maryję z Dzieciątkiem w powietrzu, słowem nic pewnego ani stałego. Wzruszenie umysłów u ludu wielkie, czy to jest łaska Boża, czy machinacja czyja – nie wiadomo, posądzać trudno, a dojść nic nie można, zwłaszcza też, że do takich rzeczy nikt się mieszać nie ma ochoty i jeśli tam jaka jest sztuka, to chyba samychże włościan, którzy są i bywają przebiegli bardzo”. Bardziej przekonująco zapisał o tym ks. Jan Bojarski: „Osoby bardzo szanowane i znane zasmucone swą niegodziwością, że nie otrzymały łaski zobaczenia cudu, mimo że się gorliwie modliły, siadły do powozu, aby powrócić do domu; nagle ujrzano je wychodzące spiesznie z powozu wraz z woźnicą i klękające na drodze. Każda z tych osób zaręczała, że widziała Matkę Bożą na skraju pobliskiego lasu, skąd posuwała się majestatycznie od miejsca pierwszego zjawienia”. W innym miejscu dodał: „Władze rozegnały pielgrzymów, zaorały pole i przez długi czas strzegło go wojsko. Pewnemu młodemu chłopakowi udało się w nocy przekraść przez wojsko i zasadzić jabłoń w miejscu zjawiska. Drzewko zamiast zwiędnąć jako późno posadzone, okryło się kwiatem, mimo że był czerwiec”. Pod datą 15 czerwca 1875 r. K. Kraszewski zanotował: „Co się dalej dzieje z jabłońskimi cudami nie wiemy, tylko Kazimierz Łubieński wzywany był przez gen. gub. hr. Kotzebue do Warszawy”. Ada Ukalska podsumowała: „Wg opowiadań cudowne zjawisko powtarzało się prawie rok (Od maja 1875 do czerwca 1876). Przybywali bogaci i biedni, tłumy rosły. Władze carskie za wszelką cenę starały się temu przeszkodzić i uniknąć rozgłosu wydarzeń. Uzbrojeni kozacy rozpędzali tłumy, kolbami i magnetami bito pielgrzymów”.
Józef Geresz