Nigdy nie miałam tremy
Maria Bienias od dziecka jest związana z Wolą Korycką Dolną w gminie Trojanów. Tu się wychowała i zdobywała wiedzę o kulturze regionu, którą chętnie dzieli się z amatorami sztuki ludowej. W jej skromnych progach bywają nawet goście z zagranicy. Każdy może liczyć nie tylko na pełne pasji opowieści, ale i na próbkę wokalnych możliwości znakomitej gawędziarki, śpiewaczki i twórczyni ludowej. - To chyba dar od Boga. Nikt mnie tego nie uczył. Pamiętam tylko, że moja mama śpiewała sobie podczas pracy. Wystarczyło, że raz usłyszałam piosenkę i już zostawała mi w głowie - tak o początkach swojej pasji do muzyki i tradycji opowiada pani Maria, która pamięta nawet naprędce stworzone utwory z dawnych lat.
– Byłam dziewczynką, gdy szedł do wojska mój brat stryjeczny. Przyszedł do nas, by się pożegnać. Mówił: „Tak mi was żal. Zaśpiewam wam własną piosenkę”. Zaczynała się od słów: „Skończyła się już wolność złota…”. Wciąż ją pamiętam – dodaje.
M. Bienias przyznaje, że kiedyś ludzie na wsi byli bardzo rozśpiewani. – Gdy jako dziecko chodziłam z robotą, żeby z innymi dziewczynami wyszywać, haftować, miałyśmy spisane piosenki, które śpiewałyśmy podczas pracy. To były wesołe czasy – wspomina.
Potem zaczęła śpiewać na wiejskich zabawach. – Kiedy w wieku 13 lat skończyłam szkołę, poszłam do remizy na zabawę. Chciano mnie odesłać do domu, ale uparłam się, że zostaję, bo przecież wtedy byłam już panienką. I tak to się zaczęło – opowiada M. Bienias.
Weseliła i wyciskała łzy
O talencie młodej śpiewaczki szybko dowiedziała się całą wieś i wkrótce nie obyło się bez niej żadne wesele. Te – jak wspomina pani Maria – były organizowane nie tak jak teraz w soboty, ale w środy lub w niedziele. Młodziutka wówczas Marysia uczestniczyła w całym obrzędzie weselnym, począwszy od przyjazdu pana młodego aż po oczepiny. – Na każdą część była osobna piosenka: na przyjazd pana młodego, odprowadzenie pary do kościoła, oczepiny czy pląsy – podkreśla.
To właśnie m.in. tamte utwory przyniosły pani Marii wyróżnienia.
Za piosenkę na odjazd panny młodej pt. „Wender, Maniusiu, wender” otrzymała pierwszą nagrodę w Kazimierzu Dolnym. – Najpierw nie chciałam jej śpiewać. Miałą tylko trzy zwrotki, a
piosenka musi mieć pięć. Doradzono mi, żebym dwie dołożyła sama. Tak zrobiłam – mówi.
Twórczyni ludowa zwraca uwagę, iż dawne wesela różniły się od współczesnych m.in. tym, że zgodnie ze zwyczajem panna młoda powinna zachowywać powagę. Nawet radzono jej, by płakała. – A żeby pomóc łzę uronić, znów przydawała się piosenka.
Najbardziej wzruszały te, które śpiewało się, kiedy młoda nie miała ojca lub matki. Wołało się: „Ojcze, wstań z grobu, by pobłogosławić”. Dalej było do brych ludziach, którzy to zrobią, albo o aniołach – opowiada M. Bienias.
Niezastąpiona w skeczach
Oprócz wesel mieszkańcy Woli Koryckiej uwielbiali zabawy w remizie. Okazją było każde święto, chociażby Zielone Świątki, które na wsi świętowano przez dwa dni. – Schodziła się młodzież z całej okolicy. Grano na skrzypach, akordeonie, trąbce. Kiedy muzykanci szli na przerwę, zbierały się grupki i każda śpiewała coś swojego – wspomina seniorka.
W tamtych czasach M. Bienias była niezastąpiona w pisaniu skeczy. – Przychodzili do mnie chłopaki i prosili, bym coś stworzyła. Nie minęła połowa dnia, a już miałam gotowy scenariusz. Wystarczyło wziąć jakąś piosenkę, np. „Chwaliły się dwie Marysie”, „postawić” na scenie jedną i drugą, by się przekrzykiwały – zdradza kulisy swojej twórczości.
Teatrzyki z życia wzięte
Pani Maria specjalizowała się w pisaniu scenariuszy do teatrzyków. Rozkwit jej talentu przypadł zwłaszcza wtedy, gdy w Woli Koryckiej założono zespół śpiewaczy. Powstał on z inspiracji ks. Jana Babika z Sobolewa, dzisiejszego kanclerza kurii biskupiej w Siedlcach, i przy wsparciu merytorycznym etnograf Wandy Księżopolskiej z Siedlec.
Wraz z zespołem M. Bienias stworzyła dziewięć obrzędowych teatrów. Każdy był oparty na zebranych legendach i autentycznych wydarzeniach. – Przedstawienia nawiązywały do życia na wsi, np. „Pośnik” opowiadał o tym, jak przychodziła baba po proszonym i dzieci ją wygnały. Natomiast spektakl o Żydówce Ryfce – o tym, jak właścicielka karczmy w Woli Koryckiej, nie przyjmując złota, ukryła dziewczynę na strychu w beczce i ocaliła ją przed śmiercią – wyjaśnia seniorka.
Spod ręki pani Marii wyszły też scenariusze do maryjnego widowiska pt. „Pod Twoją obronę” czy nawiązujących do zwyczajów na wsi „Oczepin i pląsów”, „Po spaleniu” i „Jesiennych wieczorów”.
– A za opis chrzcin nasz zespół otrzymał pierwszą nagrodę na Sejmiku Teatrów Wsi Polskiej w Tarnogrodzie – mówi z dumą.
Spektakle zwykle były mówione. Piosenki jedynie przeplatały dane sceny. – Wystarczyły dwa wieczory, siadałam na łóżku i miałam już teatr ułożony. Jak zostaliśmy zaproszeni do Siedlec na otwarcie domu kultury, oprócz nas byli akrobaci z przedstawieniem „Jezioro Łabędzie”. Zaśpiewałyśmy tylko trzy mało znane kolędy. A gdy przyszły wyniki, okazało się, że byłyśmy gwiazdą wieczoru – dodaje.
Fryderyk był najcenniejszy
Znawczyni sztuki ludowej z Woli Koryckiej ma na koncie wiele nagród i wyróżnień. Śpiewała w m.in. w Szczecinie, Wrocławiu, Poznaniu, Sycowie pod Poznaniem i w Warszawie. Kilkanaście razy brała udział w Ogólnopolskim Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu Dolnym. – Gdy za pierwszym razem wygrałam, przez trzy kolejne lata nie mogłam występować – tłumaczy M. Bienias.
Oprócz sukcesów w Kazimierzu pani Maria ma również osiągnięcia na scenach powiatu garwolińskiego. Cztery razy w Maciejowicach zdobyła złote basy podczas Konkursu Kapel i Śpiewaków Lufowych Regionów Nadwiślańskich „Powiślaki”.
Ale, jak zaznacza, największy zaszczyt spotkał ją, kiedy zaśpiewała z zespołem Kapela ze Wsi Warszawa, który o artystce z Woli Koryckiej dowiedział się, dzięki jej sukcesom w Kazimierzu. W 2018 r. grupa otrzymała Fryderyka za album pt. Re:akcja mazowiecka”. Pani Maria wykonała na niej jeden z utworów. – Członkowie zespołu powiedzieli, że pomogłam im w zdobyciu nagrody. Do dziś mam zdjęcie ze statuetką – podkreśla.
W sierpniu pani Maria została wyróżniona przez ministra kultury honorową odznaką „Zasłużony dla Kultury Polskiej”. Odebrałą ją podczas festiwalu etnograficznego w Miętnem.
Wiele dyplomów i nagród pani Marii można oglądać w parafialnym Muzeum Ziemi Trojanowskiej w Korytnicy. Niestety wiele z nich strawił pożar, jaki wybuchł w jej domu.
Nieustannie coś nucę
Mimo że M. Bienias skończyła już 80 lat, wciąż otrzymuje zaproszenia na różne festiwale, przeglądy. I chętnie z nich korzysta. Jednak jak dodaje, żeby śpiewać, nie trzeba sceny. – Nieustannie coś nucę, krzątając się po domu. Ostatnio szczególnie upodobałam sobie pieśni o Matce Bożej. „O wczesnym poranku, przy ptaszęcym śpiewie, idzie Matka Bosko Siewna w lnianem przyodziewie. W zgrzebnej płachcie niesie szczerozłote ziarno, no i swoją świętą ręką rzucą w ziemię czarną. Siejąc błogosławi, by wysoko rosło, aby szczęście, aby zdrowie w ludzki dom przyniosło” – jak na zawołanie daje próbkę swoich wokalnych możliwości. – Śpiewałam tę piosenkę raz w Warszawie. Jeden pan, wojskowy, podszedł do mnie i powiedział, że śpiewam, jakbym chodziła po domu. Ale ja tremy nie miałam i nie mam nigdy – podsumowuje ludowa artystka.
Tomasz Kępka