Diecezja
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Noc w drodze

Co miesiąc w ostatnią sobotę, wieczorową porą po Siedlcach niosą się dźwięki pieśni. To znak, że wyrusza kolejna nocna pielgrzymka do Mokobód.

31 stycznia miną 24 lata, gdy nocna pielgrzymka do Matki Bożej Budzieszyńskiej, której cudowny wizerunek widnieje w mokobodzkim kościele, wyruszyła po raz pierwszy. Jedni pielgrzymują regularnie, co miesiąc, inni od czasu do czasu. Starsi i młodsi. Z Siedlec i okolic, Sarnak, Sokołowa Podlaskiego, Mokobód, a nawet Białegostoku. Czasami po kilkadziesiąt, a czasami kilkaset osób. Nocą, pośród ciemności, z modlitwą na ustach i intencjami w sercu. Pomysł zrodził się po tym, jak w 1997 r. Henryka Borkowska uczestniczyła w grudniowej nocnej pielgrzymce z Warszawy Błonie do Niepokalanowa. - Pomyślałam: dlaczego nie spróbować u nas? I już w styczniu 1998 r. wyruszyła pierwsza nocna pielgrzymka do Mokobód - wspomina. Którejś soboty, po wieczornej Eucharystii, dość spontanicznie zaproponowała kilku osobom wyruszenie w trasę.

– Miałam przygotowany podświetlany krzyż, który zresztą do dziś jest używany podczas pielgrzymki. Sądziłam, że jak pójdą trzy, cztery osoby, będzie dobrze. A zebrało się nas 18 – opowiada.

Na pytanie, dlaczego właśnie Mokobody, odpowiada: – Do dziś nie mam pojęcia. Tak widocznie miało być, bo przecież w okolicy Siedlec jest wiele wspaniałych kościołów pod wezwaniem Maryi. A jednak wybór padł na Matkę Bożą Budzieszyńską. Sama się nad tym zastanawiałam, ale to chyba tylko Pan Bóg wie – podkreśla.

Pani Henryka od samego początku prowadziła kronikę, w której zapisywała wszystkie informacje o każdej pielgrzymce. W drugim miesiącu na pątniczy szlak do Mokobód wyruszyły 32 osoby, w kolejnych coraz więcej, nawet kilkaset, do tysiąca. – Najpiękniejsze jest to, że pielgrzymka trwa do dziś – podkreśla H. Borkowska, która ze względów zdrowotnych przekazała odpowiedzialność za organizację jednej z pątniczek – Marcie Sosnowskiej.

 

Powrót do domu

Choć pochodzi z parafii Mokobody i przed wizerunkiem Matki Bożej Budzieszyńskiej brała ślub, pierwszy raz w drogę ruszyła w kwietniu 2003 r. – To było 18 lat po ślubie – wspomina M. Sosnowska. – Pomyślałam sobie, że skoro taka „dorosła” jestem w małżeństwie, to najwyższy czas na podjęcie decyzji. O pielgrzymce wiedziałam, ciągle się na nią wybierałam, ale wciąż nie mogłam podjąć decyzji. Któregoś dnia spotkałam panią Henrykę i złapałam bakcyla – opowiada, a dowodem na jej słowa jest fakt, że od tamtej pory chodzi systematycznie.

W 2008 H. Borkowska szukała osoby, która przejęłaby organizację. – Bardzo nie chciałam, żeby wybór padł na mnie, ale stało się inaczej. Pani Henryka złamała nogę i miałam ją tylko zastąpić, a skończyło się na tym, że prowadzę wszystko do dziś – dodaje ze śmiechem, przyznając, że miała opory, by ludzie nie pomyśleli, że w ten sposób chce się promować. Zwłaszcza po wypadku, jaki miał miejsce w 2003 r., w wyniku którego zginął jeden z pielgrzymów, pani Marta obawiała się, czy podoła odpowiedzialności, jaka się z tym wiązała. – Nie będę ukrywać: bałam się – przyznaje. – Jednak z Bożą pomocą sprostałam – podkreśla.

Oprócz odpowiedzialności, jaką organizator ponosi za całą grupę, także kwestie organizacyjne do łatwych nie należą, bo pielgrzymka rusza co miesiąc. – Trzeba zorganizować sprzęt, oświetlenie, mikrofony, latarki, naładować akumulatorki, znaleźć sponsora, przygotować odpoczynek w Kisielanach, powrotny autokar, rozdać i zebrać kamizelki, sprzęt, przechować go – wylicza, dodając, że zaraz po pielgrzymce ruszają przygotowania do kolejnej. – Bo miesiąc zlatuje bardzo szybko, ale obowiązek dyscyplinuje i motywuje – zauważa i przyznaje, że chętnie podzieli się odpowiedzialnością, bo czas rozglądać się za następcą.

 

Kościół w drodze

Choć pierwsza pielgrzymka była zupełnie spontaniczna i bez udziału kapłana, w kolejnych uczestniczyli księża, którzy prowadzili modlitwę i rozważania. Pierwszy był ks. Krzysztof Buczyński z katedry, potem m.in. ks. Robert Ponikowski, ks. Mateusz Czubak.

– To było dla mnie mocne przeżycie duchowe – dzieli się wspomnieniami ks. Mateusz. – Wymagało hartu ducha, samodyscypliny, żeby całą noc być w marszu pośród nocy. Bywały takie pielgrzymki, gdy cały czas padał deszcz lub śnieg, czasami było ślisko, zimno. To wymagało zaparcia się samego siebie, ale i zaufania Panu Bogu – opowiada, zauważając, że każda pielgrzymka przypomina to, co jest najważniejsze: przestajemy być włóczęgą, kimś, kto nie ma celu, a stajemy się pielgrzymem, kimś, kto ma cel, a wokół siebie braci i siostry. – Przypomina to, o czym mówi mocno papież Franciszek, czyli synodalności. Bo na drodze są i starsi, i młodsi, mający rodziny i samotni, doświadczeni cierpieniem. Pielgrzymka do Mokobód ma wyraźny charakter pokutny: ludzie, pomimo różnych doświadczeń, niesionych bagaży życia, przez ręce Maryi powierzają wszystko Bogu. Jakby chcieli się uczyć zgadzać na ten swój krzyż… Idąc z Maryją do Jezusa, stajemy się Kościołem, który się modli, słucha, jest za siebie odpowiedzialny, „jeden drugiego brzemiona nosi” – podkreśla.

Niedawno z pomocą przyszedł bp Kazimierz Gurda, który uznał, że doskonałym rozwiązaniem będzie, gdy w pielgrzymkę włączą się poszczególne siedleckie parafie, a także seminarium. – W ten sposób informacja dociera do mieszkańców miasta, co widać podczas drogi, bo pojawiają się nowe osoby – zauważa pani Marta.

 

Bo nocą…

Pielgrzymka ma charakter pokutno-modlitewny. Także czas, czyli noc, nie jest przypadkowy. Nocą narodził się Pan Jezus, w nocy zmartwychwstał, w końcu noc to czas wielu cudów. – Nocą, w ciszy, pośród ciemności człowiek się otwiera, takie otoczenie sprzyja modlitwie, rozmyślaniom – zauważa M. Sosnowska, dodając, że pątnicy odmawiają w czasie drogi cztery części Różańca, Koronkę do miłosierdzia Bożego, rozważania Drogi krzyżowej i dziesiątek Różańca o koronację Matki Bożej Budzieszyńskiej. Zwieńczeniem nocnej modlitwy jest spowiedź i poranna Msza św. – Od samego początku mokobodzcy kapłani serdecznie nas przyjmowali, odprawiali Mszę św. – wspomina H. Borkowska. – To były wzruszające momenty. Kiedy zachodziliśmy do kościoła, ludzie zawsze szli do spowiedzi. I księża wstawali w nocy, siadali w konfesjonałach i słuchali… Nawet trzech, czterech kapłanów. Patrząc na tę spowiedź, było widać, że pielgrzymka przyniosła owoce – dodaje.

Intencji, z jakimi idą pielgrzymi, jest tyle, ilu pątników. – Wiele osób uprosiło różne łaski, podobnie, jak ja. Mój syn miał bardzo poważny wypadek przed Budzieszynem, ale nic mu się nie stało. Widzę w tym opiekę Matki Bożej – przyznaje M. Sosnowska.

– Kiedyś przejeżdżałem obok pielgrzymki i pomyślałem, że może bym kiedyś spróbował? – wspomina pan Henryk. – I w końcu poszedłem, i tak chodzę do dziś. Intencji nigdy mi nie brakowało, teraz mam szczególnie ważną dla mojej rodziny – przyznaje, dodając, że przez wiele lat pracował jako listonosz i nosił też intencje tych, którzy go o to prosili przy doręczaniu listów. – Jesteśmy jak jedna, wielka rodzina – podkreśla.

– Czasem przyłączają się ludzie napotkani po drodze – mówi M. Sosnowska, tłumacząc, że nikomu nie odmawiają uczestnictwa, choć często są to osoby uzależnione od alkoholu. – Jednak patrząc po owocach i nawróceniach, a także tych, którym udało się zerwać z nałogiem po pokonaniu drogi do mokobodzkiej Pani, warto podejmować ten trud – podkreśla.


Organizatorzy Nocnej pieszej pielgrzymki do Mokobód zapraszają na kolejną – jubileuszową – która odbędzie się 29 stycznia. Początek o 21.00 w siedleckiej katedrze. Pątnicy na szlak wyruszą po Apelu jasnogórskim. Powrót do Siedlec zapewniają organizatorzy.

JAG