O bydle i królu Herodzie
– Teraz wy zaśpiewajcie. - A gdzie mnie tam śpiewać, jak ani już dechu, ani melodii u mnie. - Zaśpiewajcie, zaśpiewajcie - ponaglaliśmy. - Bez waszego śpiewania Wigilia może nie być ważna. - A jużci?! - dziwiła się wtedy z przestrachem w oczach babcia i czym prędzej usta po jedzeniu chusteczką specjalnie na tę okoliczność przygotowaną wycierała. - A co śpiewać?
– Jeszcze się ta pszeniczka siała, kiedy Maryja tędy bieżała – i pytanie, i odpowiedź były takie same każdego roku. Pastorałka o uciekającej przed Herodem Świętej Rodzinie za każdym razem równie mocno poruszała naszą wyobraźnię i nasze serca. – Stała nam się nowina miła, Panna Maryja Syna powiła. Powiła Go z wielkim weselem, będzie On naszym Zbawicielem, Zbawicielem. Król Herod się dowiedział, wszystkie dziatki wyciąć kazał. Maryja się dowiedziała, z swoim Synaczkiem uciekała, uciekała – głos babci nabierał jakiegoś tajemniczego ciepła i niewypowiedzianej wrażliwości, kiedy płynęła śpiewno-mówiona opowieść, jak to Maryja w czasie ucieczki spotkała siejącego pszenicę chłopka i zapowiedziała mu, że już jutro będzie zbierał plon. Kiedy następnego dnia pojawia się żydowski pościg, na pytanie, czy nie widział uciekającej Maryi, „swą pszeniczkę w snopy wiążący” chłopek odpowiada: „Widziałem Ją, ale łoni, już Maryi nie dogoni. Jeszcze się ta pszeniczka siała, kiedy Maryja tędy bieżała, ach bieżała”. Jak my się w tym momencie zawsze cieszyliśmy! Dopełnieniem radości ze zmylenia żydowskiej pogoni była wyśpiewana dalej informacja, że Maryja „Z lodu ognia skrzesała, Pana Jezusa ogrzewała”.
– Teraz , o bydle, o bydle – kuliśmy żelazo póki gorące. – A kiej tego to nawet i słowa całkiem już zabaczyłam – droczyła się babcia. – Na pewno nie tak całkiem – na wyścigi przekonywaliśmy, że przecież doskonale wiemy, w którym miejscu się jej tekst urywa i że to nam nic a nic nie robi. Po tej argumentacji następowała kolejna ceremonia wycierania ust i nieco schrypiały głos zaczynał: – Tusząc pasterze, że dzień blisko, wygnali bydło na pastwisko. Z obory, z obory, zapędzili pod bory. Napotkali dobrą trawę, pokładli się na murawę, posnęli, posnęli.
Teraz wchodziliśmy my: – A bydło jadło, jadło, jadło. A bydło jadło, jadło, jadło. Aż im się pokładło. Po tych słowach – nawet kiedy byliśmy już mocno dorośli – następowała salwa śmiechu… – Cichajta – uspokajała nas babcia. – Toć jeszcze nie koniec. Jak tak wszystko posnęło, stał się cud narodzin Pana Jezusa naszego. Ale z tego to już tylko że „a gwiazda leci, leci, leci, a gwiazda leci, leci, leci, światłością swą świeci” pamiętam. Tylko tyle. Żebyśta gdzie tę resztę wynaleźć umieli – wzdychała. Próbowaliśmy. W bibliotekach, księgarniach, internecie. Babci pastorałka – kamień w wodę. Wreszcie – dwa lata temu – objawiła się w kupionej w diecezjalnej księgarni kantyczce. Jednak nigdy nie śpiewamy jej całej. Zawsze tyle, ile znała babcia. Bo właśnie w tych urwanych strofach odnajdujemy nasz beztroski świat.
Anna Wolańska