O jeden krzyż za daleko…
Obywatelka Finlandii, mieszkająca we Włoszech, poskarżyła się, że ona i jej dziecko zostali narażeni na „nieobliczalne” szkody moralne w związku z krzyżem wiszącym w klasie szklonej. Trybunał co prawda łaskawie nie polecił zdjęcia tego „moralnego szkaradztwa”, ale równocześnie nakazał wypłacenie przez państwo włoskie odszkodowania za „doznane straty moralne”.
Przyznać trzeba, że jest on cokolwiek kuriozalny. Z jednej strony bowiem trybunał przyznał się, że w mniemaniu sędziów widok krzyża „wyrządza krzywdę moralną”, którą mają ukoić zainkasowane przez powódkę pieniądze, z drugiej strony wstrzymał się jakby w pół drogi, nie nakazując usunięcia „źródła owej krzywdy”, tzn. nie nakazując zdjęcia go ze szkolnej ściany. Dlaczego? Wydaje mi się, że powody są dwa: strach i konfuzja.
„… aby na jaw nie wyszły jego postępki…”
Ów strach Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości nie jest jednak podyktowany obawą przed reakcją katolickiej większości naszego kontynentu ani Kościoła instytucjonalnego. Dla obserwatorów rozwoju Eurolandu jest jasnym, że prawie od początku toczy się w nim walka z elementem religijnym, a konkretnie z katolicyzmem i chrześcijaństwem w ogóle.
Walka ta ma dwa oblicza: z jednej strony odsuwa się od realnej władzy ludzi o jasnych chrześcijańskich poglądach oraz neguje wręcz dziedzictwo chrześcijańskie naszego kontynentu, z drugiej popiera się chrześcijan „ugodowych”, o plastelinowym kręgosłupie, których można w dowolny sposób urabiać. Nie jest dziwną rzeczą, że ta sama Unia Europejska z jednej strony odsuwa Rocco Buttiglionego, znanego ze swoich jasnych i nieugiętych poglądów chociażby w kwestii promocji homoseksualizmu, a z drugiej strony popiera się ludzi, którzy zewnętrznie przyznając się do chrześcijaństwa, potrafią w doraźnych działaniach zapominać o swoich poglądach. Tych pierwszych nazywa się ekstremistami, integrystami, przypisując im najgorsze cechy, drugich hołubi się, zapraszając na salony. To działanie oczywiście doprawione jest stwierdzeniami o poszukiwaniu kompromisu, konsensusu, pokojowego współżycia etc. Wszystko po to, aby nie doszła do opinii publicznej wiadomość, że na naszych oczach budowane jest spełnienie marzeń niejednego socjalisty i komunisty. I nie chodzi tutaj o totalitaryzmu, który rządziłby metodami terroru. Ten bowiem ukazał już swoją nieskuteczność w czasie rewolucji francuskiej i w czasie trwania Związku Sowieckiego.
Największym przeciwnikiem totalitaryzmu jest nie jakaś demokracja. Wszak ona potrafi uśmiercać Sokratesów. Największy przeciwnik to prawda. Chrześcijaństwo konsekwentnie jest sekowane w ramach Eurolandu z powodu ujawniania przez nie prawdy o człowieku jako bycie osobowym, podmiocie własnych wolnych decyzji. Element religijnego symbolu w przestrzeni publicznej nie jest tutaj jedynym. Uderzanie w prawa rodziców do wychowania swoich dzieci, narzucanie przez państwo modelu edukacyjnego, narzucanie ludziom niemożliwości kierowania się własnym sumieniem – to tylko niektóre puzzle w tej układance. Problem w tym, że celu ujawnić na razie nie można, bo gdyby przypadkiem doszło do ujawnienia, że projekt ten jest nakierowany na zawłaszczenie wolności każdego człowieka, wówczas skutki byłyby opłakane. Nie dla obywateli, ale dla decydentów.
„Stoisz pan w rozkroku”
Konfuzja decydentów UE w sprawie krzyża na szkolnej ścianie wynika z innej jeszcze kwestii. Irlandzcy biskupi nawołujący do głosowania za przyjęciem Traktatu Lizbońskiego wyrazili nadzieję (dziś widać, że płonną), iż jego zapisy nie zagrożą ludziom wierzącym. Problem w tym, że usuwanie symboli religijnych z przestrzeni publicznej może zakończyć się zejściem chrześcijaństwa do katakumb, a co więcej – zanegowaniem kulturowego dziedzictwa naszego kontynentu. Co wówczas zrobić z 90% dzieł trwałych tejże kultury? Rządcy rewolucyjnej Francji wszak już kiedyś przegłosowali, że należy rozebrać katedrę w Chartres, a w Cluny za pomocą dynamitu zniszczyli 800-letnie opactwo. Czy pójść tą drogą? Zdjąć krzyż z flagi Finlandii, Szwecji i innych państw? Przeformułować podstawowe odznaczenia wszystkich prawie członków Unii Europejskiej?
Następuje kompletna ruina etyczna i społeczna. Wszak naczelnym hasłem Unii jest zasada solidarności, wyrosła z dziedzictwa chrześcijańskiego, z Pawłowych słów: „Jedni drugich brzemiona noście”. Nie można odwoływać się do tego dziedzictwa, zarazem je negując. Nie można pić z rzeki, jeśli zabetonuje się jej źródło. Negacja ta stanowi negację samych ojców założycieli wspólnej Europy, bo nawet niektórzy są kandydatami do chwały ołtarzy Kościoła katolickiego w procesach beatyfikacyjnych. Ta konfuzja sprawiła ów dziwny werdykt.
Chrześcijańska odpowiedź
Katolicy nie mogą pozostawić sprawy tegoż wyroku bez odpowiedzi. Nie chodzi jednak o święte oburzenie i ciskanie gromów na sędziów „zjednoczonej Europy”. Odpowiedzią musi być z jednej strony zwarcie szeregów, z drugiej zaś obnażanie idiotyzmów brukselskich. Jedynym mitem Unii jest ponoć pokojowe współżycie.
Problem w tym, że brak wojny i działań militarnych nie oznacza pokoju. Podbijać i brać w niewolę można także pieniądzem i ideą (zwłaszcza mając media w garści). Zwarcie szeregów oznacza przede wszystkim utrwalenie własnej tożsamości, nawet jeśli oznaczać ma to szykany. Dzisiaj, jak nigdy dotąd w historii, nie wolno dopuszczać do rozmydlania chrześcijańskiego przekazu. Trzeba po prostu trwać przy prawdzie i zrozumieć, że miłość bliźniego w chrześcijaństwie nie może posuwać się do negacji Dobrej Nowiny. Nie wolno dzisiaj ustępować nawet o krok, bo dając palec, możemy obudzić się bez ręki. Przysłowie mówi, że pokorne cielę dwie matki ssie. Mądrość tego przysłowia leży również i w tym, że ssący osesek słusznie nazywany jest cielęciem, niedorosłym zwierzątkiem, które w pewnym momencie może się przekonać, że dorwało się do mleka nie własnej matki, ale lwicy wpatrującej się w pokorny kąsek leżący u jej stóp.
Ks. Jacek Świątek