Opinie
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

O, motyla noga!

Szpetna polszczyzna opuściła ciemne zakamarki. Stała się donośna, a w niektórych środowiskach wręcz modna. Pełno jej na ulicy, w piosenkach, internecie, telewizji, na łamach prasy, na ekranach kin, nawet w sejmie.

17 grudnia obchodzony jest w Polsce dzień bez przekleństw. To okazja, by zastanowić się nad sposobem wyrażania negatywnych emocji, bo to właśnie wtedy ciskamy najwięcej inwektyw.

Klątwy, groźby, złorzeczenia, przekleństwa – ten przewrotny monolog bez sprecyzowanego odbiorcy dociera do nas nie tylko z mrocznych zakamarków ulic, odbija się szerokim echem w całej przestrzeni publicznej. Przekleństwa mogą być wyrazem frustracji, gniewu, złości. Bywają także wytrychem, swoistym znakiem przestankowym. Z wulgaryzmami, chcąc nie chcąc, mamy do czynienia na co dzień, czasem tylko jako bierni odbiorcy, innym razem jako zapamiętali użytkownicy.

Przekleństwo a wulgaryzm

Choć nie do końca zdajemy sobie z tego sprawę, przekleństwo i wulgaryzm to dwie różne sprawy. Przekleństwo swoją etymologią sięga zamierzchłych czasów i wiąże się z magią. Klęto się więc na coś, rzucano klątwy, przeklinano coś lub kogoś. Jak się okazuje, przekleństwa to tylko jedna z podgrup należących do wielkiego zbioru wulgaryzmów. Stanowią one bowiem grupę zwrotów uważanych za ordynarne i nieprzyzwoite. Ze względu na funkcję, jaką pełnią, dzieli się je na: wspomniane już przekleństwa (wyrazy pomagające rozładować emocje) oraz słowa spełniające rolę zastępczą, a także takie, które mają coś uwypuklić, podkreślić, ośmieszyć czy świadomie obrazić itd. Powołując się na opinię prof. Jerzego Bralczyka, przekleństwo to jednostka językowa, a wulgaryzm – słownikowa. I tam powinna ona pozostać. ...

Jolanta Krasnowska

Pozostało jeszcze 85% treści do przeczytania.

Posiadasz 0 żetonów
Potrzebujesz 1 żeton, aby odblokować ten artykuł