Historia
O niezwykłej przyjaźni na przełomie wieków

O niezwykłej przyjaźni na przełomie wieków

W 1799 r. siedmiokrotnie dokonano poboru do wojska austriackiego: w styczniu, kwietniu, czerwcu, lipcu, wrześniu (dwukrotnie) i listopadzie. Rekrutacja objęła w całej Galicji zachodniej 9339 mężczyzn. Z cyrkułu bialskiego i siedleckiego zabrano razem ponad dwa tysiące osób, co stanowiło ponad 1/4 wszystkich zmobilizowanych w Galicji Zachodniej.

Wielu poborowych nie wytrzymywało trudów transportu i uciekało. W latach 1797-1799 na 20382 pobranych rekrutów uciekło 4166 osób czyli prawie 1/5. Dekretem kancelarii nadwornej z 21 czerwca 1799 r. uznano za dezerterów także tych żołnierzy austriackich, którzy dostali się do niewoli francuskiej i starali się tam pozostać. A jednak mimo tych przepisów Podlasiacy nieustannie przedzierali się do legionów Dąbrowskiego. Pochodzący z Międzyrzeca Podl. kpt. Wincenty Żylicz w czasie tworzenia Legii Naddunajskiej we wrześniu 1799 r. zwerbował w jej szeregi około 1300 ochotników, a pochodzący z Broszkowa Michał Buyno za walkę pod Marengo (ranny) otrzymał wyróżnienie. Zdarzało się jednak podlaskim legionistom znosić upokorzenia i niedotrzymywanie słowa oficerskiego ze strony francuskich towarzyszy broni. Gdy gen. francuski Foissac-Latour podpisał kapitulację twierdzy Mantua, wydał Polaków w ręce Austriaków. Do niewoli dostało się wtedy wielu Podlasian, m.in. pochodzący z Kosianki w ziemi drohickiej płk. Amilkar Kosiński i pochodzący z Dołholiski kpt. Tadeusz Estko. Kosiński spędził 11 miesięcy w więzieniu Gratz, natomiast Estko również prawie rok, w nieludzkich warunkach, w mieście Leoben, zapadając na zdrowiu. Jego brat Sykstus, także z Dołholiski, który dostał się po bitwie nad Trebbią do niewoli austriackiej, spędził dwa lata w więzieniu w klasztorze Kleinzell koło Budy na Węgrzech.

W 1799 r. Galicja, w tym południowa cześć Podlasia, musiały dostarczyć w ramach austriackich dostaw wojskowych około 50 tys. korców żyta i tyleż owsa, oprócz zboża przesłanego w ramach przymusowych dostaw na Węgry i na Śląsk. Dotychczasowe zapasy zostały wykupione przez przechodzące wojska rosyjskie Suworowa, które przemaszerowały wiosną 1799 r. przez Podlasie, śpiesząc na włoski teatr działań wojennych. W świetle Komisji Urządzającej duchowieństwo podlaskie było traktowane jak urzędnicy państwowi. Proboszczowie zostali zobowiązani do wygłaszania z ambon, bez powiadamiania biskupów, wszelkich zarządzeń urzędów cyrkularnych. W czasie nabożeństw musieli tłumaczyć zasady austriackiego systemu werbunkowego, przestrzegać rekrutów przed samookaleczeniem lub dezercją, usprawiedliwiać różne nakładane ciężary i urabiać przywiązanie do cesarza. Urojonych wrogów państwa austriackiego niszczono bezwzględnie, nie zważając na ich wiek i stan zdrowia. Na liście podejrzanych znalazł się wybitny uczony, pedagog Grzegorz Piramowicz. Został aresztowany za kontakty z Ignacym Potockim, z którym pozostawał w ponad 30-letniej przyjaźni. Chociaż niebawem zwolniono go z więzienia i pozwolono zamieszkać w Kurowie, był pod obserwacją policji. Nie mógł się jednak pogodzić z tym, że jego przyjaciel w dalszym ciągu jest więziony Aby ulżyć jego cierpieniom, pod koniec 1799 r. pojechał do Krakowa i oświadczył, że nie ruszy się z więzienia, dopóki obu nie pozwolą na powrót do Kurowa. Dopiął swego. Proces sądowy zakończył się zwolnieniem Potockiego, ale miał pozostać pod specjalnym nadzorem. Władze austriackie obawiały się jednak pobytu tych dwóch wybitnych ludzi w jednym miejscu i kazały Piramowiczowi opuścić Kurów. W marcu 1800 r. przeniósł się na probostwo do Międzyrzeca. Niewykluczone, że i tu pozostawał pod obserwacją policji. Zyskał powszechny szacunek. 16 listopada 1800 r. na pierwszym posiedzeniu warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk ułożono listę osób, które nabyły prawa przynależności do tego zgromadzenia. Zaliczono Piramowicza między „najpierwszych członków czynnych”. Dla wieku i choroby, nie mogąc stać, siedząc nauczał dziatki prawd wiary. W Międzyrzecu, tak jak w Kurowie, otaczał opieką dzieci swych parafian. Założył i utrzymywał własnym kosztem szkołę elementarną. Blisko przed zgonem, już na pół oślepły zatrudniał się egzaminem nędznego chłopca parafialnej szkoły międzyrzeckiej. Na zakończenie warto powiedzieć o finale niezwykłej przyjaźni. Ignacy Potocki sławny Podlasiak urodzony w Radzyniu Podl. (i przez pewien czas jego właściciel), który zyskał przydomek polskiego Solona i zajął się wielkim dziełem, aby Polskę odrodzić i uczynić niepodległą, m.in. był współtwórcą Konstytucji 3 Maja (za to więziony trzy lata w Petersburgu), cieszył się wielkim uznaniem i dozgonną przyjaźnią Grzegorza Piramowicza i bardzo go szanował. Z kolei Grzegorz Piramowicz, jeden z najzacniejszych księży Komisji Edukacji Narodowej, który pozostawił po sobie nieśmiertelną pamięć i wzór do naśladowania, ułożył najlepsze przepisy dla nauczycieli. Wypłynęły one z jego serca i duszy, był ogromnie przywiązany do Potockiego, bo zawsze stanowił on dla niego oparcie zarówno materialne, jak i moralne (m.in. ze względu na jego postawę i wszechstronną wiedzę). Były jednak między nimi istotne różnice. Potocki był deistą, sceptycznie nastawionym do religii objawionej. Gorliwy katolik Piramowicz nie narzucał mu swego światopoglądu, ale zawsze dawał przykład dojrzałej wiary. Nawet w ostatniej godzinie wywiązał się jednak ze swej przyjaźni. I. Potocki zaświadczył o nim prawdziwie i oddał mu hołd w następujących słowach: „Wiadomo wam, że co umiem, a tym samym czym jestem, winienem ks. Piramowiczowi…” Gdy otrzymał międzyrzeckie probostwo i tam się przeniósł, a na zdrowiu zapadać zaczął, prosiłem go, aby, jeżeliby prędzej ode mnie umarł, a istnieje jakikolwiek związek między tamtym a tym światem, zjawił się po śmierci, ale w postaci przyjemnej, dajmy na to ptaszka. Było to w jesiennej porze, pisałem przy stoliku, w tem spostrzegłem małego kanarka za oknem, otwieram szybę, wlatuje kanarek, siada na moim stole, trzepie skrzydełkami, po czym tą samą szybą odlatuje i znika. W parę dni później dowiedziałem się, że w ten sam dzień, o tej samej godzinie, w której zjawił się u mnie kanarek, ks. Grzegorz Piramowicz umarł w Międzyrzecu”. Stało się to 14 listopada 1801 roku.

Józef Geresz