Komentarze
Źródło: BigStockPhoto
Źródło: BigStockPhoto

O Polsce marzę, co nie jest komedią na scenie

Ostatnimi czasy zaroiło się od ludzi, którzy ze swoistym rozrzewnieniem wspominają lata Polski Ludowej. Oczywiście pominąć należy tych, dla których były to lata prosperity, związanej z przynależnością do jedynie słusznej siły przewodniej czy też związanych ze służbami chroniącymi „konstytucyjny porządek”.

W ich przypadku nostalgia za przeszłością jest nawet uzasadniona. Zaistniał jednak w naszej przestrzeni publicznej taki rodzaj ludzi, którzy podchodzą do przeszłości z nutką wręcz poetycką. Przeczytałem swego czasu jeden z komentarzy internetowych, którego autorka przywołuje wspomnienia swoich dziecięcych wakacyjnych wojaży z rodziną nad polskie morze, gdzie mogła wsłuchiwać się w szum morza, wesoły śmiech dzieci oraz radosne śpiewy ptaków. No cóż, wspomnienia zawsze uzależnione są od siły wyobraźni oraz osobistych preferencji estetycznych. Każdy bowiem, kto chociaż raz w życiu usłyszał „radośnie śpiewającą” rybitwę lub mewę (takie bowiem ptactwo zazwyczaj kręci się po plażach), ten uznawać będzie je raczej za powód koszmarów dziecięcych aniżeli kanwę do lirycznych wspomnień. Fenomen nostalgii za minioną epoką jest bardzo silny. Zastanawia mnie skąd on się bierze? Myślę, że nie wystarczą tutaj tylko badania socjologiczne czy też jakieś psychologizujące pouczenia. Dlaczegóż? Otóż wydaje mi się, iż ta nostalgia za „komunistycznym rajem” (oczywiście piewcy tamtych czasów od razu orzekną, że w Polsce nie było komunizmu, więc dla nich niech będzie to „raj realnego socjalizmu z okresami błędów i wypaczeń”), nie jest mitycznym celem, który ustanawiamy dla naszych działań, lecz właściwie uzasadnieniem naszej własnej nieporadności i naszego strachu. Nieporadności i strachu przed grozą wolności.

A będą płakać swoje nieszczęścia…

Wolność bowiem ma swoją cenę. Nie chodzi mi jednak o daninę krwi, jaką przyszło zapłacić naszym poprzednikom, ile raczej o konieczność wzięcia na własne barki odpowiedzialności za własne poczynania. Obserwując ostatnio nasilenie protestów młodych ludzi przeciw umowie ACTA, zastanawiałem się, ile w nich jest świadomej walki o własną wolność, a ile zwykłej konformistycznej postawy płynięcia z prądem. Występowali przeciw działaniom rządu, który ponoć w dużej mierze poparty został w wyborach przez młodych ludzi, czyli właściwie przez nich. Często w wypowiedziach spotyka się i takie zdania, w których rozmówca jakiegoś polityka mówi: „Głosowałem na Pana/Panią, lecz teraz się rozczarowałem”. A to oznacza ni mniej ni więcej, że zasadniczym kryterium naszych wyborów nie są idee, lecz postaci polityczne. Sprowadzając rzecz do absurdu: nasz „niezwykle intelektualnie rozwinięty” naród nie jest zainteresowany programami, lecz tylko tym, czy dany polityk zatańczy na rurze (nie mam na myśli gazociągu). Postawa ta wynika z prostej konstatacji, iż to właśnie politycy mają zapewnić nam wszystko. Narzekania, że za komuny każdy miał pracę, to żałosne skomlenia, w których za najlżejszą tylko nutę należy uznać skargę, że dzisiaj nie mamy takich koneksji, umożliwiających wegetację, jak za czasów realnego komunizmu/socjalizmu. Innym objawem jest swoisty polski „euroentuzjazm”, który zasadniczo sprowadza się do tego, że nasza przynależność do Unii Europejskiej oznacza napływ pieniędzy z tej instytucji (o naszej daninie dla UE zapominamy) oraz możliwość podejmowania pracy za granicą. Po prostu Unia z niczym innym nam się nie kojarzy, no może tylko nieliczni liczą na karierę w urzędach brukselskich. Krótko mówiąc pełna micha i nowa buda.

Nie nazwą zła ani dobra, bo mgła jest w nich i nad nimi

Odpowiedzialność, która wiąże się z wolnością, zakłada przede wszystkim to, że podejmując jakiekolwiek działania związane z naszym życiem, rozważamy je w odniesieniu do dobra, jakie zamierzymy osiągnąć. Wolność zakłada również możliwość błędu, ale wówczas możemy pluć w brodę tylko sobie, gdyż to my jesteśmy tymi, którzy w swoich poczynaniach się pomylili. I odwrotnie – zniewolenie nie polega li tylko na braku możliwości dowolnego działania, ile raczej na zaciemnianiu obrazu świat w umysłach ludzi. Innymi słowy: najbardziej niewolące jest kłamstwo. Problem w tym, że dzisiaj większość w Polsce lubi być mamiona. Biorąc na przykład pod uwagę ostatnie notowania rządzących, a szczególnie sondaż dotyczący poszczególnych ministrów, można łatwo zauważyć, że respondenci chcą odejścia z rządu tych osobników, o których ostatnio niezbyt pochlebnie mówiło się w mediach. Gdyby choć trochę wgryźć się w ten temat i zapytać respondentów, dlaczego ci właśnie ludzie źle rządzą, wówczas odpowiedzi raczej by nie było, a może usłyszelibyśmy, że przecież o nich źle mówią w mediach. Niestety, dzisiaj dokonał się swoisty drenaż naszych umysłów, które oddaliśmy we władanie ludzi „z autorytetem”. Nie zauważamy jednakże, że ci ludzie mogą mieć własne interesy, a proponowany przez nich porządek wcale nie musi oznaczać prosperity dla nas. Wracając jednak do odpowiedzialności, która jawi się jako druga strona wolności, zauważyć trzeba przaśną prawdę, że wiąże się ona zasadniczo z ukształtowanym właściwie sumieniem, które będąc działaniem naszego intelektu ustanawia naszą własną relację do prawdy. I w tym sensie (inne też można wyakcentować) wolność nigdy nie może wziąć rozbratu z prawdą. Waldemar Łysiak swego czasu napisał, że właśnie prawda powoduje najgorsze napięcia pomiędzy ludźmi, bo kiedy chce się kogoś obrazić, nie trzeba rzucać inwektyw, ale po prostu powiedzieć mu prawdę.

Wyzwoleń ten tylko doczeka się dnia, kto własną wolą wyzwolony

Wydaje mi się, że zasadniczym sukcesem chrześcijaństwa, jeśli o takim w ogóle można mówić w kontekście religii, było to, że nie bało się ono mówić prawdy, nawet jeśli trzeba było złożyć daninę krwi. Analogicznie wolność nasza w rozumieniu narodowym jest możliwa tylko wówczas, gdy będziemy mieli odwagę bycia odpowiedzialnymi. Nie przed jakimś mitycznym trybunałem wieków czy też zbiorowością jako taką, ile raczej przed własnym sumieniem. Może wreszcie trzeba zapomnieć, że ktoś nam coś da, i wziąć własne życie we własne ręce. Co prawda owo hasło było kiedyś dość słynne w naszym kraju, lecz zrozumieliśmy je tylko jako możliwość łupienia systemu. Ostatnio głośno było o wypowiedzi wicepremiera Waldemara Pawlaka, który oświadczył był, że nie wierzy w państwowy system emerytalny, a dobrą starość mogą zapewnić nam własne oszczędności i dobrze wychowane dzieci. Rwetes po tych słowach był dość znamienny. Tymczasem ja pamiętam, że proroka Baalama ocaliła kiedyś oślica, która raz przemówiła ludzkim głosem. Więc może i dzisiaj historia zatoczyła koło?

Ks. Jacek Świątek