O przepuszczaniu
I nie mówię tu o podatkach, tylko o tych niby pełnych empatii obywatelach, którzy w ramach ratowania cudzego wnuczka wydzierają kasę dziadkom, o tych „bankowcach”, co to z własnej i nieprzymuszonej woli informują o rzekomych finansowych napaściach i w równie szczerym jak informacja odruchu altruizmu proponują przelanie pieniędzy na inne konto, o tych „miłosiernych” policjantach, którzy ofiarują się przechować zagrożoną cudzą gotówkę. Zadziwia mnie, jak w momencie, kiedy już kolejne metody zostają oswojone, pojawiają się nowe i nowe. A najnowsze złapało mnie ostatnio w handlowej galerii. Nie jakiejś tam z dalekiego świata, ale tutejszej, naszej. Akurat napatoczył się stary znajomy, a więc gadu-gadu… Ani się spostrzegliśmy, jak podbiegła do nas rozkoszna - na oko - 25-latka, ładnie ubrana, śniada na urodzie, ale nie za bardzo, więc może niekoniecznie po Zanzibarze, a tylko po solarium. Taka Jennifer Lopez dla nieco mniej zamożnych.
Macha rękami, miny rozmaite stroi, a uśmiecha się, a gestykuluje. Przyznaję – trochę nas zaskoczyła, żeby nie powiedzieć: napadła. I tylko uuum i uuum, i pokazuje, że ani mówić, ani słyszeć nie potrafi i papier pod nos nam podtyka. A na papierze u góry drukowanymi na złoto urzędowymi literami wypisane stoi, że stowarzyszenie głuchych potrzebuje wsparcia (zdaje się z ministerstwa czy jakoś tak) i żeby się pod tą prośbą o wsparcie podpisać. No to się nam głupio jakoś tak zrobiło i znajomy podtykanym pod nos długopisem nazwisko i zamieszkanie swoje upubliczniać zaczął. W miarę jak wypełniał kolejne rubryki, jego zapał stygł, a przy ostatniej wymownie na mnie spojrzał. No to ja w rewanżu na rubrykę spojrzałam. Nazwisk tam było niewiele, adresy okoliczne i… kwota datku. Ktoś z Siedlec 30 zł, inny – z Łukowa – 50, jeszcze inny 40. „Mam tylko dychę” – zawstydził się znajomy. Rzekomo niesłyszące dziewczę zaprezentowało grymas niezadowolenia. „Pożyczysz? Zaraz wezmę z bankomatu, to oddam”. Już chciałam sięgnąć po portfel, ale w tej samej chwili zmieniłam zdanie. Zwróciłam dziewczęciu kartkę i – aż się sobie dziwię – powiedziałam, że nie dajemy nic. Na słowa te stał się cud – dziewczę przemówiło. I to jak! I wcale nie jednym słowem. W okamgnieniu „przylepka” przeobraziła się w zanozę najwyższego sortu. Zarzuciła jenniferlopezowskim biodrem i poszła namawiać dalej. Podobno jąkający się, jak śpiewają albo przeklinają, to przestają się jąkać. Może i u naszej wabicielki się podobna umiejętność objawiła.
Wpuszczone w maliny przez „potrzebującego” moje dobroduszne dziecko zapytało kiedyś, jak rozpoznać, kto jest naprawdę potrzebujący, a kto ordynarnym naciągaczem. Szczerze mówiąc – nie wiem. Ale myślę, że w podobnych jak powyższa sytuacjach dobrze jest odruch serca przepuścić przez sito rozumu. I tyle.
Anna Wolańska